10 lis 2014

0

Co byś zrobił, gdybyś był jedynym człowiekiem na Marsie? Andy Weir "Marsjanin" [przedpremierowo]


  Andy Weir napisał książkę inną niż wszystkie. Marsjanin jest jedyny w swoim rodzaju. Marsjanin, mimo swoich wad wciąga i wzbudza różnorakie uczucia. Ciężko opisywać taką książkę, gdy się człowiek nie zna na kosmicznych podróżach, wszystkich tych procedurach i skomplikowanych mechanizmach. Jedno jest pewne - wiele z tej książki się dowiedziałem o przestrzeni pozaziemskiej i naszym czerwonym przyjacielu. Dlaczego zdecydowałem się na tą lekturę? Tematyka inna niż wszystkie, no i okładka, która bardzo mi się podoba. Szczerze? Nastawiałem się, że to będzie najlepsza książka, jaką miałem przyjemność czytać w tym roku. Czy słusznie?    Mark Watney ma przesrane. Jako uczestnik misji Ares 3 miał być jednym z pierwszych ludzi na Marsie. Teraz wie, że będzie pierwszym, który tam umrze. W skutek burzy piaskowej jego kompani uznali go za zmarłego i szybko ewakuowali się z czerwonej planety, pozostawiając na niej ciało Marka. Ten jednak żyje i pozostawiony na pastwę losu musi sobie radzić. Marsjanin pokazuje nierówną rywalizację człowieka z surowymi warunkami Marsa. Ta książka jest o przetrwaniu i niezwykłemu instynktowi człowieka - mimo że jest skazany na śmierć, będzie walczył do końca.  Zacznijmy od kilku aspektów, na które warto zwrócić uwagę. TO NIE JEST KSIĄŻKA DLA KAŻDEGO! Trzeba w nią wejść, zrozumieć, przyzwyczaić się i dać szansę. Moje pierwsze słowa po kilku stronach powieści? Boże! To on tak cały czas będzie mówił i mówił? Mogłoby się wydawać, że tak będzie wyglądać ta książka - będzie swoistym dziennikiem, zapisem poszczególnych dni.. przepraszam, solów na Marsie, podczas których Mark będzie robił wszystko by przeżyć. Na szczęście autor wprowadza później pewne modyfikacje, które ułatwiają lekturę, a akcja zaczyna nabierać rumieńców. Nie do końca lubiana przeze mnie narracja pierwszoosobowa początkowo dała mi w kość i nie mogłem się do niej przyzwyczaić, jednak gdy już wsiąknąłem w przygody astronauty, poszło jak z płatka.  Po drugie, lub po trzecie - Mark jest inżynierem, botanikiem, astronautą, znającym od podszewki wszystkie procesy chemiczne i fizyczne, które są niezbędne do życia, wytwarzania ciepła, otrzymywania wody, wodoru, spalania hydrazyny, otrzymywania nawozu i pielęgnowania roślinek na Marsie (!). Specjalistyczny język często przywołuje na myśl teksty naukowe, z którymi przeciętny czytelnik nie chciałby mieć nic wspólnego. Mamy tutaj naprawdę sporą liczbę skomplikowanych obliczeń, przeliczeń, i wszystkich innych -liczeń. Mark musi liczyć, a pierwsza zasada matematyki mówi - umiesz liczyć? licz na siebie! I właśnie tak nasz dzielny astronauta robi, bo tak naprawdę nie ma wyboru - jest pozostawiony sam sobie, nie ma z nikim kontaktu, a NASA nawet nie wie, że żyje.   Można by było powiedzieć, że powyższe zabiegi pisarskie znacząco spowolnią akcję, a cała fabuła będzie opierała się na czytaniu przez nas zapisów co Mar zrobił poszczególnego sola, co obliczył i co spieprzył. Andy Weir jednak tak umiejętnie prowadzi nas przez karty tej historii, że nie ma tutaj czasu na nudę (no dobra, może momentami jest), a z każdą kolejną stroną jest coraz lepiej. Dla zwykłego zjadacza chleba będzie bardzo ciężko wyobrazić sobie to, co mówi Mark - wszystkie te urządzenia, maszyny, skafandry, jego wynalazki i uproszczenia - nieraz miałem wrażenie, że myślę o czymś innym, a w rzeczywistości autor opisywał coś innego. Wszyscy znamy z TV obrazki startujących rakiet, które później odłączają się od satelitów i spadają, by te drugie mogły wykonać swoje misje. Jednak wewnątrz tych ustrojstw jest pełno, specjalistycznego sprzętu, wartego tyle kapuchy, że w głowie nam się to nie mieści. Momentami była to dla mnie trudna lektura i właśnie takie fragmenty po prostu omijałem.  Najjaśniejszym i zarazem najlepszym punktem tej historii jest główny bohater. Mark Watney to naprawdę w porządku gość. Nie panikuje, nie umiera ze strachu, wszystko przyjmuje ze stoickim spokojem i można przypuszczać, że nie wie co to zniechęcenie. Mark to człowiek z ogromnym poczuciem humoru i dystansem do siebie - podczas lektury niejednokrotnie się uśmiechniecie z żartów i ciętych ripost astronauty. Gość przyjmuje do wiadomości, że może zginąć, jednak wcale się tym nie przejmuje - został nauczony radzenia sobie w każdej sytuacji, a to że jest niezwykle bystry pomoże mu w niejednej przygodzie. Ciężko opisywać swoje wrażenia z lektury, zwykle jest tak, że możemy sobie wyobrazić miejsce akcji, wsiąknąć w jego atmosferę, poczuć klimat. A tutaj? Cóż my wiemy o Marsie? Wyobrażacie sobie, by ktokolwiek z nas mógł tak kiedykolwiek wylądować? Jak to jest chodzić w niżej grawitacji niż nasza, ziemska? Nie powiem, jestem tego bardzo ciekawy, jednak takie myśli aż przytłaczają.  Jaki jest Marsjanin? Amerykański. To chyba dobre słowo. W skrócie mówiąc, to idealny scenariusz na film, nakręcony z wielkim rozmachem i niezwykłymi efektami specjalnymi. Ostatnimi czasy Hollywood bardzo polubiło filmy o kosmicznych podbojach, trudnych sytuacjach i kierunku naszych ekspansji. Marsjanin to idealny materiał na taki właśnie film - niezwykle patriotyczny, o sile amerykańskich obywateli, którzy w obliczu zagrożenia życia pojedynczej jednostki potrafią się zjednoczyć i dać nadzieję. Jak to zwykle bywa trafią się niezwykle szczęśliwe zbiegi okoliczności, nieprzewidziane trudności i tylko Marsjan brakuje. Patos będzie bił po oczach w tym filmie i na pewno się o tym przekonacie 4 listopada 2015, kiedy to odbędzie się premiera filmu na podstawie tej książki. Ja i tak się wybiorę, bo jestem ciekawy ja Scott poradzi sobie z pewnymi, ciężkimi do rozgryzienia kwestiami, które trudno będzie przedstawić dla zwykłego kinomana.  Podsumowując, Marsjanin będzie nie lada gratką dla fanów podróży w kosmos i podboju jego przestrzeni. Wszyscy, którzy uwielbiają matematyczno-fizyczno-chemiczne obliczenia, terminologie i zaawansowane sprzęty, warte kupę hajsu będą wniebowzięci. I to dosłownie. To będzie dla nich naprawdę niesamowita lektura. Pozostali, którzy na co dzień mają gdzieś co dzieje się wysoko na niebie, mogą czuć się przytłoczeni i po pierwszych stronach rzucą książką w kąt. Jedyne co może Was na dłużej zatrzymać to główny bohater, którego naprawdę polubiłem i było żal z nim się żegnać. Dajcie szansę tej książce, wsiąknijcie w nią, poczujcie tą atmosferę, poczujcie się, jakbyś to Ty tam był. Bo co byś zrobił, gdybyś był jedynym człowiekiem na Marsie, opuszczony przez wszystkich
Andy Weir napisał książkę inną niż wszystkie. Marsjanin jest jedyny w swoim rodzaju. Marsjanin, mimo swoich wad wciąga i wzbudza różnorakie uczucia. Ciężko opisywać taką książkę, gdy się człowiek nie zna na kosmicznych podróżach, wszystkich tych procedurach i skomplikowanych mechanizmach. Jedno jest pewne - wiele z tej książki się dowiedziałem o przestrzeni pozaziemskiej i naszym czerwonym przyjacielu. Dlaczego zdecydowałem się na tą lekturę? Tematyka inna niż wszystkie, no i okładka, która bardzo mi się podoba. Szczerze? Nastawiałem się, że to będzie najlepsza książka, jaką miałem przyjemność czytać w tym roku. Czy słusznie?




Mark Watney ma przesrane. Jako uczestnik misji Ares 3 miał być jednym z pierwszych ludzi na Marsie. Teraz wie, że będzie pierwszym, który tam umrze. W skutek burzy piaskowej jego kompani uznali go za zmarłego i szybko ewakuowali się z czerwonej planety, pozostawiając na niej ciało Marka. Ten jednak żyje i pozostawiony na pastwę losu musi sobie radzić. Marsjanin pokazuje nierówną rywalizację człowieka z surowymi warunkami Marsa. Ta książka jest o przetrwaniu i niezwykłemu instynktowi człowieka - mimo że jest skazany na śmierć, będzie walczył do końca.

Zacznijmy od kilku aspektów, na które warto zwrócić uwagę. TO NIE JEST KSIĄŻKA DLA KAŻDEGO! Trzeba w nią wejść, zrozumieć, przyzwyczaić się i dać szansę. Moje pierwsze słowa po kilku stronach powieści? Boże! To on tak cały czas będzie mówił i mówił? Mogłoby się wydawać, że tak będzie wyglądać ta książka - będzie swoistym dziennikiem, zapisem poszczególnych dni.. przepraszam, solów na Marsie, podczas których Mark będzie robił wszystko by przeżyć. Na szczęście autor wprowadza później pewne modyfikacje, które ułatwiają lekturę, a akcja zaczyna nabierać rumieńców. Nie do końca lubiana przeze mnie narracja pierwszoosobowa początkowo dała mi w kość i nie mogłem się do niej przyzwyczaić, jednak gdy już wsiąknąłem w przygody astronauty, poszło jak z płatka.

Po drugie, lub po trzecie - Mark jest inżynierem, botanikiem, astronautą, znającym od podszewki wszystkie procesy chemiczne i fizyczne, które są niezbędne do życia, wytwarzania ciepła, otrzymywania wody, wodoru, spalania hydrazyny, otrzymywania nawozu i pielęgnowania roślinek na Marsie (!). Specjalistyczny język często przywołuje na myśl teksty naukowe, z którymi przeciętny czytelnik nie chciałby mieć nic wspólnego. Mamy tutaj naprawdę sporą liczbę skomplikowanych obliczeń, przeliczeń, i wszystkich innych -liczeń. Mark musi liczyć, a pierwsza zasada matematyki mówi - umiesz liczyć? licz na siebie! I właśnie tak nasz dzielny astronauta robi, bo tak naprawdę nie ma wyboru - jest pozostawiony sam sobie, nie ma z nikim kontaktu, a NASA nawet nie wie, że żyje. 

Można by było powiedzieć, że powyższe zabiegi pisarskie znacząco spowolnią akcję, a cała fabuła będzie opierała się na czytaniu przez nas zapisów co Mar zrobił poszczególnego sola, co obliczył i co spieprzył. Andy Weir jednak tak umiejętnie prowadzi nas przez karty tej historii, że nie ma tutaj czasu na nudę (no dobra, może momentami jest), a z każdą kolejną stroną jest coraz lepiej. Dla zwykłego zjadacza chleba będzie bardzo ciężko wyobrazić sobie to, co mówi Mark - wszystkie te urządzenia, maszyny, skafandry, jego wynalazki i uproszczenia - nieraz miałem wrażenie, że myślę o czymś innym, a w rzeczywistości autor opisywał coś innego. Wszyscy znamy z TV obrazki startujących rakiet, które później odłączają się od satelitów i spadają, by te drugie mogły wykonać swoje misje. Jednak wewnątrz tych ustrojstw jest pełno, specjalistycznego sprzętu, wartego tyle kapuchy, że w głowie nam się to nie mieści. Momentami była to dla mnie trudna lektura i właśnie takie fragmenty po prostu omijałem.

Najjaśniejszym i zarazem najlepszym punktem tej historii jest główny bohater. Mark Watney to naprawdę w porządku gość. Nie panikuje, nie umiera ze strachu, wszystko przyjmuje ze stoickim spokojem i można przypuszczać, że nie wie co to zniechęcenie. Mark to człowiek z ogromnym poczuciem humoru i dystansem do siebie - podczas lektury niejednokrotnie się uśmiechniecie z żartów i ciętych ripost astronauty. Gość przyjmuje do wiadomości, że może zginąć, jednak wcale się tym nie przejmuje - został nauczony radzenia sobie w każdej sytuacji, a to że jest niezwykle bystry pomoże mu w niejednej przygodzie. Ciężko opisywać swoje wrażenia z lektury, zwykle jest tak, że możemy sobie wyobrazić miejsce akcji, wsiąknąć w jego atmosferę, poczuć klimat. A tutaj? Cóż my wiemy o Marsie? Wyobrażacie sobie, by ktokolwiek z nas mógł tak kiedykolwiek wylądować? Jak to jest chodzić w niżej grawitacji niż nasza, ziemska? Nie powiem, jestem tego bardzo ciekawy, jednak takie myśli aż przytłaczają.

Jaki jest Marsjanin? Amerykański. To chyba dobre słowo. W skrócie mówiąc, to idealny scenariusz na film, nakręcony z wielkim rozmachem i niezwykłymi efektami specjalnymi. Ostatnimi czasy Hollywood bardzo polubiło filmy o kosmicznych podbojach, trudnych sytuacjach i kierunku naszych ekspansji. Marsjanin to idealny materiał na taki właśnie film - niezwykle patriotyczny, o sile amerykańskich obywateli, którzy w obliczu zagrożenia życia pojedynczej jednostki potrafią się zjednoczyć i dać nadzieję. Jak to zwykle bywa trafią się niezwykle szczęśliwe zbiegi okoliczności, nieprzewidziane trudności i tylko Marsjan brakuje. Patos będzie bił po oczach w tym filmie i na pewno się o tym przekonacie 4 listopada 2015, kiedy to odbędzie się premiera filmu na podstawie tej książki. Ja i tak się wybiorę, bo jestem ciekawy ja Scott poradzi sobie z pewnymi, ciężkimi do rozgryzienia kwestiami, które trudno będzie przedstawić dla zwykłego kinomana.

Podsumowując, Marsjanin będzie nie lada gratką dla fanów podróży w kosmos i podboju jego przestrzeni. Wszyscy, którzy uwielbiają matematyczno-fizyczno-chemiczne obliczenia, terminologie i zaawansowane sprzęty, warte kupę hajsu będą wniebowzięci. I to dosłownie. To będzie dla nich naprawdę niesamowita lektura. Pozostali, którzy na co dzień mają gdzieś co dzieje się wysoko na niebie, mogą czuć się przytłoczeni i po pierwszych stronach rzucą książką w kąt. Jedyne co może Was na dłużej zatrzymać to główny bohater, którego naprawdę polubiłem i było żal z nim się żegnać. Dajcie szansę tej książce, wsiąknijcie w nią, poczujcie tą atmosferę, poczujcie się, jakbyście to Wy tam byli. No bo co byś zrobił, gdybyś był jedynym człowiekiem na Marsie, opuszczony przez wszystkich?


Za egzemplarz serdecznie dziękuję

  Andy Weir napisał książkę inną niż wszystkie. Marsjanin jest jedyny w swoim rodzaju. Marsjanin, mimo swoich wad wciąga i wzbudza różnorakie uczucia. Ciężko opisywać taką książkę, gdy się człowiek nie zna na kosmicznych podróżach, wszystkich tych procedurach i skomplikowanych mechanizmach. Jedno jest pewne - wiele z tej książki się dowiedziałem o przestrzeni pozaziemskiej i naszym czerwonym przyjacielu. Dlaczego zdecydowałem się na tą lekturę? Tematyka inna niż wszystkie, no i okładka, która bardzo mi się podoba. Szczerze? Nastawiałem się, że to będzie najlepsza książka, jaką miałem przyjemność czytać w tym roku. Czy słusznie?    Mark Watney ma przesrane. Jako uczestnik misji Ares 3 miał być jednym z pierwszych ludzi na Marsie. Teraz wie, że będzie pierwszym, który tam umrze. W skutek burzy piaskowej jego kompani uznali go za zmarłego i szybko ewakuowali się z czerwonej planety, pozostawiając na niej ciało Marka. Ten jednak żyje i pozostawiony na pastwę losu musi sobie radzić. Marsjanin pokazuje nierówną rywalizację człowieka z surowymi warunkami Marsa. Ta książka jest o przetrwaniu i niezwykłemu instynktowi człowieka - mimo że jest skazany na śmierć, będzie walczył do końca.  Zacznijmy od kilku aspektów, na które warto zwrócić uwagę. TO NIE JEST KSIĄŻKA DLA KAŻDEGO! Trzeba w nią wejść, zrozumieć, przyzwyczaić się i dać szansę. Moje pierwsze słowa po kilku stronach powieści? Boże! To on tak cały czas będzie mówił i mówił? Mogłoby się wydawać, że tak będzie wyglądać ta książka - będzie swoistym dziennikiem, zapisem poszczególnych dni.. przepraszam, solów na Marsie, podczas których Mark będzie robił wszystko by przeżyć. Na szczęście autor wprowadza później pewne modyfikacje, które ułatwiają lekturę, a akcja zaczyna nabierać rumieńców. Nie do końca lubiana przeze mnie narracja pierwszoosobowa początkowo dała mi w kość i nie mogłem się do niej przyzwyczaić, jednak gdy już wsiąknąłem w przygody astronauty, poszło jak z płatka.  Po drugie, lub po trzecie - Mark jest inżynierem, botanikiem, astronautą, znającym od podszewki wszystkie procesy chemiczne i fizyczne, które są niezbędne do życia, wytwarzania ciepła, otrzymywania wody, wodoru, spalania hydrazyny, otrzymywania nawozu i pielęgnowania roślinek na Marsie (!). Specjalistyczny język często przywołuje na myśl teksty naukowe, z którymi przeciętny czytelnik nie chciałby mieć nic wspólnego. Mamy tutaj naprawdę sporą liczbę skomplikowanych obliczeń, przeliczeń, i wszystkich innych -liczeń. Mark musi liczyć, a pierwsza zasada matematyki mówi - umiesz liczyć? licz na siebie! I właśnie tak nasz dzielny astronauta robi, bo tak naprawdę nie ma wyboru - jest pozostawiony sam sobie, nie ma z nikim kontaktu, a NASA nawet nie wie, że żyje.   Można by było powiedzieć, że powyższe zabiegi pisarskie znacząco spowolnią akcję, a cała fabuła będzie opierała się na czytaniu przez nas zapisów co Mar zrobił poszczególnego sola, co obliczył i co spieprzył. Andy Weir jednak tak umiejętnie prowadzi nas przez karty tej historii, że nie ma tutaj czasu na nudę (no dobra, może momentami jest), a z każdą kolejną stroną jest coraz lepiej. Dla zwykłego zjadacza chleba będzie bardzo ciężko wyobrazić sobie to, co mówi Mark - wszystkie te urządzenia, maszyny, skafandry, jego wynalazki i uproszczenia - nieraz miałem wrażenie, że myślę o czymś innym, a w rzeczywistości autor opisywał coś innego. Wszyscy znamy z TV obrazki startujących rakiet, które później odłączają się od satelitów i spadają, by te drugie mogły wykonać swoje misje. Jednak wewnątrz tych ustrojstw jest pełno, specjalistycznego sprzętu, wartego tyle kapuchy, że w głowie nam się to nie mieści. Momentami była to dla mnie trudna lektura i właśnie takie fragmenty po prostu omijałem.  Najjaśniejszym i zarazem najlepszym punktem tej historii jest główny bohater. Mark Watney to naprawdę w porządku gość. Nie panikuje, nie umiera ze strachu, wszystko przyjmuje ze stoickim spokojem i można przypuszczać, że nie wie co to zniechęcenie. Mark to człowiek z ogromnym poczuciem humoru i dystansem do siebie - podczas lektury niejednokrotnie się uśmiechniecie z żartów i ciętych ripost astronauty. Gość przyjmuje do wiadomości, że może zginąć, jednak wcale się tym nie przejmuje - został nauczony radzenia sobie w każdej sytuacji, a to że jest niezwykle bystry pomoże mu w niejednej przygodzie. Ciężko opisywać swoje wrażenia z lektury, zwykle jest tak, że możemy sobie wyobrazić miejsce akcji, wsiąknąć w jego atmosferę, poczuć klimat. A tutaj? Cóż my wiemy o Marsie? Wyobrażacie sobie, by ktokolwiek z nas mógł tak kiedykolwiek wylądować? Jak to jest chodzić w niżej grawitacji niż nasza, ziemska? Nie powiem, jestem tego bardzo ciekawy, jednak takie myśli aż przytłaczają.  Jaki jest Marsjanin? Amerykański. To chyba dobre słowo. W skrócie mówiąc, to idealny scenariusz na film, nakręcony z wielkim rozmachem i niezwykłymi efektami specjalnymi. Ostatnimi czasy Hollywood bardzo polubiło filmy o kosmicznych podbojach, trudnych sytuacjach i kierunku naszych ekspansji. Marsjanin to idealny materiał na taki właśnie film - niezwykle patriotyczny, o sile amerykańskich obywateli, którzy w obliczu zagrożenia życia pojedynczej jednostki potrafią się zjednoczyć i dać nadzieję. Jak to zwykle bywa trafią się niezwykle szczęśliwe zbiegi okoliczności, nieprzewidziane trudności i tylko Marsjan brakuje. Patos będzie bił po oczach w tym filmie i na pewno się o tym przekonacie 4 listopada 2015, kiedy to odbędzie się premiera filmu na podstawie tej książki. Ja i tak się wybiorę, bo jestem ciekawy ja Scott poradzi sobie z pewnymi, ciężkimi do rozgryzienia kwestiami, które trudno będzie przedstawić dla zwykłego kinomana.  Podsumowując, Marsjanin będzie nie lada gratką dla fanów podróży w kosmos i podboju jego przestrzeni. Wszyscy, którzy uwielbiają matematyczno-fizyczno-chemiczne obliczenia, terminologie i zaawansowane sprzęty, warte kupę hajsu będą wniebowzięci. I to dosłownie. To będzie dla nich naprawdę niesamowita lektura. Pozostali, którzy na co dzień mają gdzieś co dzieje się wysoko na niebie, mogą czuć się przytłoczeni i po pierwszych stronach rzucą książką w kąt. Jedyne co może Was na dłużej zatrzymać to główny bohater, którego naprawdę polubiłem i było żal z nim się żegnać. Dajcie szansę tej książce, wsiąknijcie w nią, poczujcie tą atmosferę, poczujcie się, jakbyś to Ty tam był. Bo co byś zrobił, gdybyś był jedynym człowiekiem na Marsie, opuszczony przez wszystkich


Wydawnictwo
Akurat

Data wydania
19 listopada 2014

Liczba stron
384

Ocena
7/10

0 komentarze:

Prześlij komentarz