Wiecie, że lubię książki historyczne. Fakty i daty wpadają do głowy niezwykle szybko i gdzieś tak sobie zostają. Ot tak. Sprawiło to, że nadal czuję pociąg do różnych książek i publikacji historycznych i odczuwam niezwykłą przyjemność, gdy czytam dobrą i świetnie napisaną powieść. Z erą wypraw krzyżowych i owianych legendą różnorakich Zakonów związanych jest tak wiele tajemnic, że do dziś nie wszystko wiadomo. Mamy sporo publikacji naukowych na ten temat, gier, jak choćby wspaniała Twierdza Krzyżowiec, ale pełnokrwistej i dobrze napisanej powieści z krzyżowcami w tle jest jak na lekarstwo. Takiego zadania podjął się Marek Orłowski w swojej książce Samotny krzyżowiec. Miecz przeznaczenia.
Rok 1187. Ziemia Święta. Wojska krzyżowców ponoszą gigantyczną klęską na wzgórzach Hittinu. Panujący Sułtan zdobywa coraz więcej ziem, a jego wpływy sięgają coraz dalej i dalej. W tej sytuacji Wielki Mistrz Zakonu Templariuszy wysyła małą grupkę do wodza tajemniczej sekty asasynów. W tejże grupie znajduje się niejaki Roland de Montferrat, zwany Czarnym Rycerzem ze względu na jego zbroję. I własnie w tym momencie zaczyna się cała zabawa. Zanim zaczniemy pełną niebezpiecznych przygód wyprawę zostaniemy przeniesieni do królestwa Salomona, który wydaje polecenie swojemu najlepszemu kowalowi, by ten wykuł miecz ze skały, która spadła z nieba. Po tym wydarzeniu autor przenosi nas do 1120 roku, kiedy to ma miejsce powstanie Zakonu Templariuszy.
Trzeba to zaznaczyć już na początku. Książka Orłowskiego to nie stricte powieść historyczna. Można by ją nazwać mixem takiej z literacką fikcją. Niektóre wydarzenia są niepotwierdzone, niejako zmyślone i nijak mające się do zapisanych kart historii. W trakcie lektury poznajemy historię całego zakonu, ale i królestwa Salomona. Ta część boli najbardziej, bo niektóre opisywane wydarzenia nie miały prawa się wydarzyć. To samo można powiedzieć o wątku fantastycznym (niestety). Magiczny miecz, który został przeklęty przez demona, a z którym nasz dzielny bohater jest w jakiś sposób związany. Przewidywalność w tym wątku aż boli.
W tytule napisałem, że to udany debiut autora. Rzeczywiście, Marek Orłowski oparł swoją powieść o okres historyczny, w którym wojny religijne były na porządku dziennym, gdzie kościół nie przejmował się nikim - wystarczy wspomnieć o tzw. krucjacie dzieci; krew, brud i piach - to najlepiej oddaje ówczesne walki. Ogromny plus należy się za prowadzenie akcji. Widać gołym okiem, że autor posiadł przydatną umiejętność zainteresowania swojego czytelnika. Jest to bardzo ważne w kontekście całej książki, gdyż suche fakty historyczne i opisywane wydarzenia uczyniłyby z tej historii książkę zwyczajnie nudną. Orłowski bardzo plastycznie opisuje wszystkie bitwy i miejsca, które odwiedzimy wraz z Rolandem - czy to nieprzebyta pustynia, czy ratująca życie pustynia czy niewielkie miasteczko na wzgórzu - wszystko mamy opisane jakby sam autor tam był i opisywał to co widzi z najdrobniejszymi szczegółami.
Drobiazgowość, tak często potępiana jest w tym przypadku niesamowicie użyteczna. Oprócz świetnie napisanych opisów miejsc, dostajemy sporo dawkę informacji o samych bohaterach i ich zbrojach, pancerzach, broniach i wszystkim co porządny rycerz posiadać musi. Merytoryczne przygotowanie autora wychodzi na wierzch właśnie w takich chwilach i trzeba przyznać, że Orłowski wyszedł z tego obronną ręką. Fantastycznie było poczytać o rozmaitym ekwipunku, życiu codziennym templariusza, jego obowiązkach. Dzięki takim szczególikom książki historyczne czyta się z wypiekami na twarzy i wręcz żąda się więcej i więcej.
Nasz dzielny wojownik, Roland może i nie grzeszy oryginalnością, w końcu jest idealnym, prawym rycerzem, który dźwiga na swoich barkach demony przeszłości, ale przedstawiony jest w sposób niezwykle sympatyczny, tak by po kilku stronach wprost go polubić i dopingować mu w przeżywanych przygodach. Jego umiejętności rycerskie, a jakże, są na najwyższym poziomie i niewielu rycerzy mogłoby stawać z nim w szranki. Otrzymujemy herosa kompletnego, mogłoby się wydawać, że oklepanego i zwyczajnie nudnego, jednak autor nadał mu coś, co wielu ówczesnym bohaterom brakuje - człowieczeństwo. Roland to chłop z krwi i kości i tak jak my, popełnia błędy, których się wstydzi. Reszta bohaterów ciut kuleje i nie mogę mówić o nich w samych superlatywach. Zwłaszcza postacie autentyczne są potraktowane po macoszemu - po prostu nie one są tutaj najważniejsze.
Autor posługuje się niezwykle przystępnym stylem, nie wtrąca archaizmów i unika niezrozumiałych słów, które znają tylko historycy. W jego zamierzeniu Samotny krzyżowiec miała być książką dla każdego i taki właśnie jest. Lekka i łatwa. Można ją przeczytać w dwa wieczory, a po jej skończeniu będziecie chcieli więcej i więcej. Cenię sobie wszelkie mapki i ilustracje, jakie mogę znaleźć na kartach powieści, a i tutaj moje wymagania zostały dopieszczone. Dzięki czytelnym mapkom dodatkowo czujemy swój udział w niezwykłej i niebezpiecznej przygodzie, która mogłaby się nigdy nie kończyć.
Samotny krzyżowiec nie jest pozbawiony wad i nie jest książką idealną. Jednak jak na debiut jest to naprawdę bardzo dobrze napisana powieść, którą przeczytać może każdy. Nawet przedstawicielki płci pięknej, mimo że cała historia i styl autorska mogą wydawać się typowo męskie. Z czystym sumieniem mogę ją polecić każdemu miłośnikowi historii, Krzyżowców, Saracenów i wypraw krzyżowych, które na stałe zapisały się w historię naszego świata. Na koniec pozostaje niezbyt miła refleksja - szkoda, że w dzisiejszych czasach próżno szukać mężczyzn godnych nazwania ich postępowania rycerskim.
Za egzemplarz serdecznie dziękuję
Wydawnictwo
Instytut Wydawniczy Erica
Data wydania
2 kwiecień 2014
Liczba stron
368
Ocena
7/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz