Arlen, Naznaczony, Malowany Człowiek, Wybawiciel. Różne określenia na jednego człowieka. Człowieka, który postanowił wydać wojnę Otchłańcom, istotom, które co noc nawiedzają jego ukochaną ziemię. Przez trzy tomy, a w zasadzie przez sześć, ze względu na dzielenie jednej książki na dwie przez polskiego wydawcę, mieliśmy okazję być świadkami jego transformacji, od czasów młodości aż po dojrzałego mężczyznę, świadomego swoich wyborów i ich konsekwencji. Arlen powraca. W czwartym, siódmym tomie sagi Petera V. Bretta. Jak wypada "Tron z czaszek" w porównaniu do poprzednich części?
Nie będę opisywał Wam wydarzeń z poprzednich tomów. To nie ma sensu, jest tego zbyt wiele. Mogę zaznaczyć tylko jedno, po emocjonującym i dramatycznym finale poprzedniczki, Brett nastawił swoich czytelników na nową porcję mocnych doznań, ucinając Wojnę w Blasku Dnia" w kluczowym dla wszystkich nacji momencie. Sięgając po "Tron z czaszek" oczekiwałem mocnego powrotu Naznaczonego, kolejnych świetnych przygód i walk z najmocniejszymi Otchłańcami. W końcu walka z Alagai musi się kiedyś skończyć, prawda?
W zamian dostałem mnóstwo polityki, opisów, mało akcji, więcej wkurzającej Leeshy, i malutko, naprawdę skąpą ilość przygód Malowanego. Brett skutecznie strzelił sobie w stopę, porzucając niejako i spychając na dalszy plan wątek swoicg głównych postaci, zastępując go polityką Krasji, życiem mieszkańców Zakątka i osobistych rozterek Mistrzyni Zielarek. Wszystko jest mdłe, nudne i zwyczajnie proste. Do bólu. Ale po kolei.
Wątek Inevery, który był niezwykle mocno eksploatowany w poprzednich tomach znów przybiera na sile, gdy pierwsza żona Wybawiciela stara się utrzymać Tron w rękach swoich synów. Efektem takiego zabiegu jest swoista, polityczna papka, która sprowadza się do wewnętrznych walk, starć i zatargów, które nikogo nie interesują. Czytelnik, moim skromnym zdaniem, nie będzie się interesował problemami wewnętrznymi ludu, którego jedynym zadaniem powinna być walka z Otchłańcami i ich eksterminacja. Brett przyzwyczaił nas do szybkiej akcji i emocjonujących starć z potworami. Może kulało to w tomie numer 5 i 6, ale sens jego powieści sprowadza się do walk z potworami.
A tej w "Tronie z czaszek" jak na lekarstwo. Mamy kilka małych epizodów, jednak wątków, które dzieją się w nocy jest strasznie mało - jeden, góra dwa. "Tron z czaszek" krwawi od samych początków - Brett nastawia nas automatycznie, że w tej części nie będzie dużych ilości flaków demonów. On postanowił przybliżyć funkcjonowanie państwa, zarządzanie i wartość innych ludzi niż tylko wojowników. Nuda.
Postacie z "Tronu" nie przypominają tych z poprzednich. Rojer wsiąkający w krasjańską kulturę, irytująca i dziecinna Leesha, która miota się między swoimi decyzjami i wewnętrznymi rozterkami, nawet sylwetka Arlena się załamała - ślepo dąży do realizacji swojego planu, nie patrząc na nic i nikogo - jak koń z łatkami na oczach. Wszyscy bohaterowie, których tak lubiłem, nagle stali się nijacy i zwyczajni, reprezentujący ligową szarzyznę, która zamiast bawić czy trzymać w napięciu zwyczajnie nudzi.
Jednak nadal jest to uniwersum Bretta, które zachwyca swoją różnorodnością. Nadal trwa Wojna w Blasku Dnia, Krasjanie realizują swoje śmiałe plany, ludzie z północy muszą się zjednoczyć i nie baczyć na dawne zatargi. Machina ruszyła i śmiało pędzi do przodu, momentami czuć tą specyficzną atmosferę zbliżającego się końca, kilka razy "Tron z czaszek" mnie pochłonął i zachwycił, jednak były to momenty ulotne i bardzo, bardzo krótkie.
Do siódmego tomu przygód Naznaczonego wróciłem ze zwyczajnego sentymentu - dobrze kojarzy mi się moja przygoda z książkami Bretta, pamiętam czytanie jego powieści do późnych godzin nocnych. Teraz nic z tego nie pozostało, a szkoda. Dodatkowym strzałem stopę, który dobił ten tom, jest podzielenie go na dwie części. Polski wydawca konsekwentnie dzieli powieści pisarza na dwie, do tej pory nie rozumiem jego motywu. Pierwszy tom "Tronu z czaszek" ma niesamowicie słabe zakończenie. Mogłem przełknąć inne niedociągnięcia i dziwne rozwiązania, ale zakończenia pierwszego tomu nie mogę zdzierżyć - jest tak prymitywne i zwyczajne, że moje oczy bolały, gdy kończyłem książkę. Czułem się jakbym oglądał jakiś słaby film paradokumentalny, gdzie aktorzy mają zerowe doświadczenie. Efekt jest taki, że takim zakończeniem, wydawca chciał zatrwożyć czytelników, zachęcając ich do kupna drugiej części.
Sam się teraz zastanawiam czy kupować drugą część. Sentyment pozostał, ale wątpię bym sam kupił tom drugi, poczekam na obniżki, albo pożyczę z biblioteki. Fani będą zachwyceni,w końcu będzie to nowa książka o Arlenie i spółce, jednak z tomu na tom jest coraz gorzej i nie co ukrywać - Cykl Demoniczny czyta się coraz ciężej. Mam tylko nadzieję, że Brett wkrótce postanowi zakończyć swoją sagę i napisze chociaż mocne zakończenie, tak byśmy wszyscy zapamiętali przygody Naznaczonego jako fajną przygodę.
Wydawnictwo
Fabryka Słów
Data wydania
26 czerwca 2015
Liczba stron
560
Ocena
4/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz