
Zaczyna się bardzo typowo. Mieszkający na wsi biedny chłopak znajduje w lesie niebieski kamień i przynosi go do domu. Początkowo chce go sprzedać, by zapewnić byt swojej rodzinie, przynajmniej do końca miesiąca, jednak, gdy wykluwa się z niego szafirowy smok, zmienia zdanie. Smoczyce chce wykraść zły i i niemiły Urgals, który z niezwykłą brutalnością morduje wuja chłopaka - jemu natomiast udaje się uciec pod pachą trzymając jedynego towarzysza. Początkowo załamany i niedostrzegający żadnych perspektyw, poprzysięga zemstę mordercy i wyrusza w epicką wyprawę w nieznane z jednym określonym celem - zostać legendarnym Smoczym Jeźdźcem. Dodatkowo wspomnę, że ze swoim smokiem wiąże go dziwna i niezrozumiana więź, która ujawnia się w najbardziej nieodpowiednich momentach.
Na początku muszę powiedzieć, że autor chyba przeczytał książkę Funke - Smoczy jeździec i miał ją cały czas przy sobie podczas pracy. Temat oklepany, czerpiący najwięcej właśnie z powyższej lektury, jednak profanując ją na tyle, że autor powinien w ogóle jej nie pisać. Wszystko jest tutaj schematyczne i do bólu przewidywalne - nawet amator fantastyki będzie wiedział co stanie się za chwilę, kim okaże się dana postać i co zrobi główny bohater. Dodatkowo cały czas towarzyszy nam dziwne uczucia, że gdzieś to już było. Nie wszystkie pomysły są podrobione, jednak przeważająca liczba aż krzyczy o zostawienie ich w spokoju i powtórne niewykorzystywanie.
Postacie są sztuczne i nieprzemyślane. Działają bez sensu, beż żadnej motywacji pchają się do przodu, byleby coś się działo. Na tle tej beznadziejności wyróżniają się dwa typy - smoczyca i Brom to bohaterowie, którzy mają swój rozum i wiedzą co mają robić. Ten drugi jest co prawda przewidywalny, bo od początku można się domyślić, kim jest, co robi i skąd się wziął, tak główny bohater po usłyszeniu prawdy jest dogłębnie zaszokowany. Smok odgrywa tutaj niebagatelną rolę i ratuje cały ten galimatias - można się pośmiać z jej zachowania i dzikich wybryków.
Sam przyszły Smoczy Jeździec jest najbardziej niezrozumianą przeze mnie postacią. Poznajemy go jako zwykłego, wątłego chłopaka, który ma niewiele do włożenia do garnka, nie mówiąc o innych przyjemnościach. Gdy już spotka kogo musi spotkać, kiedy dotrze tam, gdzie oczywiście musi dotrzeć okazuje się, że jest.. ucieleśnieniem największych, rycerskich cnót, niezwykle utalentowanym szermierzem i magiem. Po trzech dniach nauki walki na miecze włada nim na tyle biegle, że doświadczeni żołnierze mogą szczać w portki ze strachu, potężni magowie powinni chować się w swoich magicznych wieżach, a taki przykładowy Geralt z Rivii powinien wypieprzać do Kaer Morhen. Ze zwykłego chłopaka, przeistacza się on w żywą legendę, stworzoną do wszystkiego, tylko nie pracy na roli. Wszystko spoko, ale czemu tak szybko to wszystko się dzieje? Czemu tak nagle okazuje się on jakimś półbogiem stworzonym do wojaczki? Powinien tyrać miesiącami, być poobijanym, mieć mnóstwo siniaków i guzów, a magią to na początku może sobie lewitować zapałką.
Akcja kwiczy i błaga o jakiś zwrot. Statyczność to domena tej książki i tylko cud mógłby coś zmienić - wszystko jest przerywane długaśnymi, kompletnie niepotrzebnymi opisami, które rozciągają się na taką ilość stron, że naszła mnie myśl, czy autor przypadkiem nie ma już o czym pisać i dlatego zanudza nas swoimi wywodami? Kwintesencją kompletnego braku pomysłu na akcję jest - jak to zwykle bywa w takich książkach - opis finalnej bitwy, kończącej pierwszy tom przygód bohaterskiego młodzieńca. Zazwyczaj wygląda ona tak, że trup ściele się gęsto, krwi co nie miara, ogień wszędzie (wszak mamy do dyspozycji smoki) - jeden, mały pojedynczy zryw naszego głównego bohatera powinien przechylić szalę zwycięstwa na stronę dobra, a tu... jak to mawiał klasyk - dupa zbita! Bitwa jest jednym, wielki, nudnym i najgorszym opisem jaki się dało napisać. Odnosiłem wrażenie, że po raz kolejny zabrakło obycia z literaturą, warsztatu i pokory, bo ten tekst wydaje się być nieprzemyślany i pisany na tak zwanym flowie, bez żadnego przygotowania ani względnego projektu.
Najgorsze zostawiłem na sam koniec, bo nie chcę przedłużać. Styl i język powinny być wyznacznikiem dobrej książki, ba, podkreślać kunszt autora, wpływać na wyobraźnie czytelnika i wciągać na tyle, by po raz kolejny zaliczyć upojną nockę z wypiekami na twarzy (zboczuchy!). Autor swoim stylem wyraźnie ma dla nas jedną wiadomość - nie czytajcie mnie, bo piszę tak beznadziejnie, że nie przetrwacie. Dużo się nie pomylił, tylko jest jeden szkopuł - nie wiem jak prezentuje się oryginał powieści i nie jestem w stanie do końca stwierdzić czy tłumacz był niedouczonym tłokiem, czy po prostu czytając oryginalny tekst nie mógł w nim nic zmieniać.Sztampowość i kicz wystają z tej książki, jak słoma z butów wieśniakowi, jednak niektóre teksty są tak masakrycznie głupie, że muszę je Wam przytoczyć: Próbował wezwać Saphirę i ze zgrozą odkrył, że jej nie wyczuwa. Poczuł natomiast wilczy głód. Zjadł zatem gulasz. czy mój osobisty faworyt krwisty, księżycowy blask księżyca. Więcej takich smaczków nie pamiętam, jednak jest ich sporo. Jeśli tak było w oryginale, to wcale bym się nie zdziwił, tym bardziej, że..
Autor książki, podczas jej pisania miał 15 lat, czyli mógłby być w naszej, polskiej gimbazie. Wygląda na to, że naczytał się fascynujących przygód odważnych śmiałków i postanowił napisać książkę. Na tle jego rówieśników wyróżnia się jedną rzeczą - jego słomiany zapał nie upadł. Gdy inni dają sobie spokój po 50 stronach, on skończył swoje dzieło. Ba! Napisał kolejne części! Christopher Paolini i jego Eragon to kwintesencja powielonych schematów i praktyczny poradnik jak powieści z zakresu szeroko pojętej fantastyki pisać nie należy. Styl i język wołają o pomstę do nieba, a to, co miało być epickie i legendarne wyszło co najwyżej kiczowacie. Eragon jest nudny i sam to udowadnia - zanim coś zacznie się dziać, musi to być poprzedzone długim, męczącym opisem, który nic nie wnosi, a spowalnia tylko akcję. Oklepana fabuła dopełnia obrazu jednego z gorszych cyklów literackich - choć są gorsze! Jedynym plusem i zarazem najjaśniejszym punktem tego wszystkiego, jest sympatyczna i dzielna smoczyca Saphira, która jak na smoka przystało, jest niebywale dumna i zna swoją wartość. Jednak jeśli zwracacie uwagę na kunszt i umiejętności autora - omijajcie z daleka.
Zanim zaczniecie hejtować, muszę Wam powiedzieć, że z Eragonem jest tak, że albo się go lubi albo nienawidzi. Skrajne opinie tylko to utwierdzają, bo zbyt mało jest takich pośrodku. Ja należę do tej drugiej grupy, jednak jeśli książka Ci się podobała i masz całą masę argumentów czemu jest pozycją godną uwagi, daj śmiało znać w komentarzu - bardzo lubię takie książkowe około literackie dyskusje :)
Wydawnictwo
MAG
Data wydania
2004
Liczba stron
495
Ocena
2/10