Będąc małym łaknącym świata chłopcem, który ledwo co poznał wartość książki, szukałem swojego gatunku literackiego, który śmiało mógłbym nazwać idealnym. Po lekturze Władcy Pierścieni byłem nastawiony na klasyczną fantastykę, jednak to dopiero cykl polecony przez kolegę spowodował, że moja miłość do tego typ książek urosła do maksymalnego poziomu. Kilkanaście dni temu chciałem wrócić do pierwszej części i jeszcze raz zostać pożartym przez magiczną opowieść o odwadze, przyjaźni i samozwańczych królach. Nie dotrwałem do połowy, musiałem przekartkować na co lepsze fragmenty. Nie mogłem tego czytać. Nie dałem się wciągnąć na powrót i rzuciłem książkę z powrotem na półkę. Takiego grafomaństwa, nieumiejętności pisania i oklepanej fabuły nie widziałem bardzo dawno. To będzie powieść o tym, jak jednym, głupim pomysłem zrujnowałem sobie piękne dzieciństwo.
Zaczyna się bardzo typowo. Mieszkający na wsi biedny chłopak znajduje w lesie niebieski kamień i przynosi go do domu. Początkowo chce go sprzedać, by zapewnić byt swojej rodzinie, przynajmniej do końca miesiąca, jednak, gdy wykluwa się z niego szafirowy smok, zmienia zdanie. Smoczyce chce wykraść zły i i niemiły Urgals, który z niezwykłą brutalnością morduje wuja chłopaka - jemu natomiast udaje się uciec pod pachą trzymając jedynego towarzysza. Początkowo załamany i niedostrzegający żadnych perspektyw, poprzysięga zemstę mordercy i wyrusza w epicką wyprawę w nieznane z jednym określonym celem - zostać legendarnym Smoczym Jeźdźcem. Dodatkowo wspomnę, że ze swoim smokiem wiąże go dziwna i niezrozumiana więź, która ujawnia się w najbardziej nieodpowiednich momentach.
Na początku muszę powiedzieć, że autor chyba przeczytał książkę Funke - Smoczy jeździec i miał ją cały czas przy sobie podczas pracy. Temat oklepany, czerpiący najwięcej właśnie z powyższej lektury, jednak profanując ją na tyle, że autor powinien w ogóle jej nie pisać. Wszystko jest tutaj schematyczne i do bólu przewidywalne - nawet amator fantastyki będzie wiedział co stanie się za chwilę, kim okaże się dana postać i co zrobi główny bohater. Dodatkowo cały czas towarzyszy nam dziwne uczucia, że gdzieś to już było. Nie wszystkie pomysły są podrobione, jednak przeważająca liczba aż krzyczy o zostawienie ich w spokoju i powtórne niewykorzystywanie.
Postacie są sztuczne i nieprzemyślane. Działają bez sensu, beż żadnej motywacji pchają się do przodu, byleby coś się działo. Na tle tej beznadziejności wyróżniają się dwa typy - smoczyca i Brom to bohaterowie, którzy mają swój rozum i wiedzą co mają robić. Ten drugi jest co prawda przewidywalny, bo od początku można się domyślić, kim jest, co robi i skąd się wziął, tak główny bohater po usłyszeniu prawdy jest dogłębnie zaszokowany. Smok odgrywa tutaj niebagatelną rolę i ratuje cały ten galimatias - można się pośmiać z jej zachowania i dzikich wybryków.
Sam przyszły Smoczy Jeździec jest najbardziej niezrozumianą przeze mnie postacią. Poznajemy go jako zwykłego, wątłego chłopaka, który ma niewiele do włożenia do garnka, nie mówiąc o innych przyjemnościach. Gdy już spotka kogo musi spotkać, kiedy dotrze tam, gdzie oczywiście musi dotrzeć okazuje się, że jest.. ucieleśnieniem największych, rycerskich cnót, niezwykle utalentowanym szermierzem i magiem. Po trzech dniach nauki walki na miecze włada nim na tyle biegle, że doświadczeni żołnierze mogą szczać w portki ze strachu, potężni magowie powinni chować się w swoich magicznych wieżach, a taki przykładowy Geralt z Rivii powinien wypieprzać do Kaer Morhen. Ze zwykłego chłopaka, przeistacza się on w żywą legendę, stworzoną do wszystkiego, tylko nie pracy na roli. Wszystko spoko, ale czemu tak szybko to wszystko się dzieje? Czemu tak nagle okazuje się on jakimś półbogiem stworzonym do wojaczki? Powinien tyrać miesiącami, być poobijanym, mieć mnóstwo siniaków i guzów, a magią to na początku może sobie lewitować zapałką.
Akcja kwiczy i błaga o jakiś zwrot. Statyczność to domena tej książki i tylko cud mógłby coś zmienić - wszystko jest przerywane długaśnymi, kompletnie niepotrzebnymi opisami, które rozciągają się na taką ilość stron, że naszła mnie myśl, czy autor przypadkiem nie ma już o czym pisać i dlatego zanudza nas swoimi wywodami? Kwintesencją kompletnego braku pomysłu na akcję jest - jak to zwykle bywa w takich książkach - opis finalnej bitwy, kończącej pierwszy tom przygód bohaterskiego młodzieńca. Zazwyczaj wygląda ona tak, że trup ściele się gęsto, krwi co nie miara, ogień wszędzie (wszak mamy do dyspozycji smoki) - jeden, mały pojedynczy zryw naszego głównego bohatera powinien przechylić szalę zwycięstwa na stronę dobra, a tu... jak to mawiał klasyk - dupa zbita! Bitwa jest jednym, wielki, nudnym i najgorszym opisem jaki się dało napisać. Odnosiłem wrażenie, że po raz kolejny zabrakło obycia z literaturą, warsztatu i pokory, bo ten tekst wydaje się być nieprzemyślany i pisany na tak zwanym flowie, bez żadnego przygotowania ani względnego projektu.
Najgorsze zostawiłem na sam koniec, bo nie chcę przedłużać. Styl i język powinny być wyznacznikiem dobrej książki, ba, podkreślać kunszt autora, wpływać na wyobraźnie czytelnika i wciągać na tyle, by po raz kolejny zaliczyć upojną nockę z wypiekami na twarzy (zboczuchy!). Autor swoim stylem wyraźnie ma dla nas jedną wiadomość - nie czytajcie mnie, bo piszę tak beznadziejnie, że nie przetrwacie. Dużo się nie pomylił, tylko jest jeden szkopuł - nie wiem jak prezentuje się oryginał powieści i nie jestem w stanie do końca stwierdzić czy tłumacz był niedouczonym tłokiem, czy po prostu czytając oryginalny tekst nie mógł w nim nic zmieniać.Sztampowość i kicz wystają z tej książki, jak słoma z butów wieśniakowi, jednak niektóre teksty są tak masakrycznie głupie, że muszę je Wam przytoczyć: Próbował wezwać Saphirę i ze zgrozą odkrył, że jej nie wyczuwa. Poczuł natomiast wilczy głód. Zjadł zatem gulasz. czy mój osobisty faworyt krwisty, księżycowy blask księżyca. Więcej takich smaczków nie pamiętam, jednak jest ich sporo. Jeśli tak było w oryginale, to wcale bym się nie zdziwił, tym bardziej, że..
Autor książki, podczas jej pisania miał 15 lat, czyli mógłby być w naszej, polskiej gimbazie. Wygląda na to, że naczytał się fascynujących przygód odważnych śmiałków i postanowił napisać książkę. Na tle jego rówieśników wyróżnia się jedną rzeczą - jego słomiany zapał nie upadł. Gdy inni dają sobie spokój po 50 stronach, on skończył swoje dzieło. Ba! Napisał kolejne części! Christopher Paolini i jego Eragon to kwintesencja powielonych schematów i praktyczny poradnik jak powieści z zakresu szeroko pojętej fantastyki pisać nie należy. Styl i język wołają o pomstę do nieba, a to, co miało być epickie i legendarne wyszło co najwyżej kiczowacie. Eragon jest nudny i sam to udowadnia - zanim coś zacznie się dziać, musi to być poprzedzone długim, męczącym opisem, który nic nie wnosi, a spowalnia tylko akcję. Oklepana fabuła dopełnia obrazu jednego z gorszych cyklów literackich - choć są gorsze! Jedynym plusem i zarazem najjaśniejszym punktem tego wszystkiego, jest sympatyczna i dzielna smoczyca Saphira, która jak na smoka przystało, jest niebywale dumna i zna swoją wartość. Jednak jeśli zwracacie uwagę na kunszt i umiejętności autora - omijajcie z daleka.
Zanim zaczniecie hejtować, muszę Wam powiedzieć, że z Eragonem jest tak, że albo się go lubi albo nienawidzi. Skrajne opinie tylko to utwierdzają, bo zbyt mało jest takich pośrodku. Ja należę do tej drugiej grupy, jednak jeśli książka Ci się podobała i masz całą masę argumentów czemu jest pozycją godną uwagi, daj śmiało znać w komentarzu - bardzo lubię takie książkowe około literackie dyskusje :)
Wydawnictwo
MAG
Data wydania
2004
Liczba stron
495
Ocena
2/10
Trudno mi się odnieść, bo również czytałem tę książkę dość dawno. Ale wtedy mi się nawet podobała. Chłopak z pewnością ma talent do pisania z tym że ja sobie dałem spokój po pierwszej części, więc widocznie aż tak mnie nie zafascynowała. Teraz też prawdopodobnie bym ją zjechał :D
OdpowiedzUsuńKiedyś zamierzałam przeczytać tę książkę. W gimnazjum mówili, że jest tak samo świetna, jak Harry Potter, a ja wtedy szalałam za tą serią. Na szczęście nie sięgnęłam po tę książkę. Zapewne bym się zawiodła, albo i nie? W każdym razie, teraz nie zamierzam jej już czytać.
OdpowiedzUsuńEragon był dla mnie miłą lekturą, gdy byłam młodsza, teraz gdybym po nią znów sięgnęła, zapewne bardzo bym się rozczarowała, gdy jesteśmy starsi, inaczej postrzegamy lektury z przeszłości.
OdpowiedzUsuńNie znoszę Eragona, to była jedna z najgorszych książek, jakie przeczytałam. Grrr... tego się nie da czytać!
OdpowiedzUsuńWiem, czytałem Twoją recenzję;P
UsuńTen post udowadnia, że czasem nie trzeba wracać do czegoś, co kiedys nam się podobało. Aż sama jestem ciekawa, co dziś napisałabym o Zmierzchu... Cóż, nie będę kusić losu.
OdpowiedzUsuńPS."wątłego chłopaka, który ma niewiele do włożenia do garnka, nie mówiąc o innych przyjemnościach (jestem zboczona," ;) ?
Moja osobista korektorka wstawiła tam tekst, z czystej, nieposkromionej złośliwości ;P
UsuńPrzez Eragona nie przebrnęłam ;) Sam fakt tego, że napisał to 15latek mnie odstręczał i skazywał tę książkę na potępienie... Jakbym nie zazdrościła mu napisana w tak młodym wieku trylogii (ja ze swoim pierwszym tomem trylogii dopiero teraz finiszuję, mając 24lata) to jednak wydaje mi się, że to zbyt młody wiek, aby budować skomplikowany świat dorosłych, bo w końcu w takim świecie się ten dzieciak (główny bohater) obraca. Książka jest dla mnie niewiarygodna, trywialna, dosyć dziecinna... Faktycznie lepiej by było gdybyś do niej nie wracał, bo tak to wyszło szydło, że dojrzałeś ;)
OdpowiedzUsuńPS. Mam podobnie dziwne odczucie co Lustro Rzeczywistości, bo nie rozumiem, dlaczego będąc facetem "jesteś zboczona" a nie "zboczony"... Czyżby przejęzyczenie? ;)
Ja miałam trzy etapy Eragona. Po pierwszym, kiedy dopiero kształtował mi się mój gust, całkiem mi się podobał. Jakiś rok później przeczytałam go jeszcze raz, żeby sobie odświeżyć pamięć i... zrozumiałam jakiś jest nudny. A jeszcze rok później przeczytałam "Czarnoksiężnika z Archipelagu" i "Eragona" znienawidziłam, bo zrozumiałam, że to, co miałam za jego największą zaletę "gdzieś już było". Najbardziej zbulwersowało mnie, że mama sprawdzała autorowi ortografię i interpunkcję... Jestem w wieku Paoliniego, gdy napisał swój "debiót" i to, co sobie stukam w wordzie jest chyba lepsze od "Eragona"...
OdpowiedzUsuńNo u nas to już 13 latki książki piszą, ale co do jego rodziców to nigdy nie dowiemy się jak wyglądały jego prace nad książką. Mają swoje własne wydawnictwo i po prawdzie to może stali nad nim z rózgą i zmuszali do pisania? ;P
UsuńNie czytałam Eragona, więc nie mam zdania na temat tej książki. Jednak to szkoda, że po latach lektura Cię rozczarowała.
OdpowiedzUsuńNie czytałam i nie planowałam przeczytać, jak widać - słusznie.
OdpowiedzUsuńBardzo mi przykro z powodu twojego dzieciństwa. Nie pozostaje mi nic innego, jak napisać: [*]. ;)
Dzięki wielkie!
UsuńNie znam tej książki, więc nie mogę o niej podyskutować, ale napiszę tylko, że właśnie z obawy przed takim rujnowaniem dzieciństwa nie przeczytam teraz "Dzieci z Bullerbyn".
OdpowiedzUsuńJedyne czego się nie obawiam to Harrego Pottera ;P
UsuńMówisz? Ja tam wolę nie ryzykować i do niego też nie wracam
Usuń:) Mam go na półce, kiedyś przeczytam i obadam cóż to za dzieło :D Ja jako dziecko chciałam czytać "dorosłe" książki, a teraz czytam młodzieżówkę :D
OdpowiedzUsuńFakt, nie są to wyżyny literackie. Sama przeczytałam cykl dopiero niedawno, więc entuzjazmu brak, ale cały czas powtarzałam sobie, że chłopak napisał pierwszy tom mając kilkanaście lat i być może jeszcze kiedyś, gdy dorośnie i podszkoli warsztat, zaskoczy nas czymś niezwykłym, a to co czytam, to jego pierwsze kroczki.
OdpowiedzUsuńPoza tym wszystkim, co jest tam słabe uważam, że jedno mu wyszło: smoczycza.
Myślała całkiem rozsądnie i miała "kręgosłup" w porównaniu do wszystkich innych nijakich bohaterów w opowieści (:
No kolejne tomy nie były lepsze, choć pisał je jako starszy chłopak ;)
UsuńA smoczyca to najlepsze co tę książkę spotkało ;D Szkoda, że w ekranizacji z polskim dubbingiem miała taki beznadziejny głos ;P
Ja "Eragona" czytałam na samym poczatku 1 gimbazy. Kiedy pierwszy raz weszłam do szkolnej biblioteki, rzucił mi się w czy i tak też wypożyczyłam pierwszy tom. Byłam nim zachwycona! Przeczytałam bardzo szybko, tak samo drugą. Na trzecią sie trochę naczekałam, bo nie było jej w bibliotece, ale kiedy już dostała się w moje ręce, czytałam ją niemal z namaszczeniem. Potem oczekiwanie na wydanie czwartego tomu,k, który podzielili na 2 części (._.) Trochę dłużej sobie poczekałam, ale kiedy już zakończyłam cały cykl, to bylam bardzo rozczarowana. Autor zakończył wszystko tak, jak wszyscy mówili, że nie jest możliwe, bo zbyt proste i przewidywalne.
OdpowiedzUsuńTeraz widzę, jak bardzo cały cykl "dziedzictwo" jest niedorobiony, pełen błędów i nudnych scen. Mimo wszystko były to moje pierwsze, świadomie przeczytane książki fantasy, swoiste wprowadzenie do tego świata. Nawet Harry Potter był później. Jest i zostanie jednym z moich ulubionych, ale za żadne skarby nie przeczytam tego drugi raz, bo chcę jednak mieć dobre wspomnienia, a wiem, że powtórka by je starła w drobny pył.
Pozdrawiam.
Ja bym stawiała raczej na "Jeźdźców smoków z Pern" Anne McCaffrey niż na Funke. Ta pierwsza jest prawdopodobnie w USA znacznie bardziej popularna.
OdpowiedzUsuńTam jest w ogóle klisza na kliszy i kliszą pogania. Osobiście nie mam nic do ogranych motywów, prawdaż, przecież w literaturze wszystko już było, ale trzeba to jakoś fajnie czytelnikowi podać. A Paolini tego nie potrafi.
Smoczyca fajna, też ją uważam za jedyną sensowną rzecz w całej książce (jeśli nie cyklu), niestety im dalej w tomy, tym autor bardziej ją psuje.:(
Przepakowanie głównego bohatera supermocami wychodzi autorowi bokiem już gdzieś w połowie drugiego tomu - Eragon jest tam już tak wszechmocny i wszystkoumiejący, że nie za bardzo daje się mu wymyślić wiarygodnego przeciwnika (bo skoro każdego może pokonać z palcem w nosie...), więc akcja zamiera. Paolini przecież nie potrafi jej ratować politycznymi intrygami (w jego wykonaniu to jakaś żenada) ani zajmującymi oposami świata czy jego historii...
"Na tle jego rówieśników wyróżnia się jedną rzeczą - jego słomiany zapał nie upadł"
No nie wiem, czy to taki wyróżnik. Wystarczy sobie poczytać biogramy autorów na stronie selfpublishingowego wydawnictwa Radwan - tam co trzecia epicka powieść fantasy ma nastoletniego autora. Paoliniego wyróżniało tylko to, że jego rodzice mają firmę wydawniczą, więc zwietrzyli okazję, żeby zbić kasę na wieku autora "Eragona'. W sumie nigdy nie dowiemy się, jak wyglądało "surowe" dzieło i ile kwiatków wyrzuciła redakcja...
"Eragon" bardzo mnie rozczarował - jako że uwielbiam powieści o smokach, liczyłam na smakowity kąsek. Zawiodłam się. Ta powieść jest dla mnie z tej samej kategorii, co tasiemce herbu Dragonlance. Z tym, że całkiem sporo tych drugich jest od "Eragona" literacko lepszych.
Przyznam się, że nie czytałem książki McCaffrey - zainteresowałaś mnie :)
UsuńZ tym zapałem odnosiłem się do stereotypowego myślenia starszego pokolenia, które często widzi w młodych samych nierobów - zwłaszcza w USA ;)
W sumie nigdy się nie dowiemy, czy Paolini sam z siebie chciał takową książkę napisać, czy rodzice mu co nie co pomogli ;D
Po takich postach tylko utwierdzam się w przekonaniu, że do lektur z dzieciństwa nie powinno się wracać, by zachować te miłe wspomnienia na zawsze. :P
OdpowiedzUsuń"Eragon"... Miałam do niego sentyment, bo też jakoś w podstawówce/początku gimnazjum go czytałam i podobał mi się. Teraz nawet pierwsza część, zajmuna kuzynowi, który nie czyta, trzecia i połowa czwartej stoją sobie u mnie na półce. A ja nie mam ochoty żadnej otwierać, bo tę połowę czwartej czytałam już na studiach i zastanawiałam się "co ja, kurczę, czytam?! to zawsze było tak denne?!". Niestety, ale "Eragon" może trafić chyba tylko na początku zapoznawania się z fantastyką, później te wszystkie schematy, "intrygi" stają się nużące i człowiek ma ochotę zapytać "WTF?!".
OdpowiedzUsuńAle i tak wiek autora robi wrażenie. Radwan może i ma takich w zbliżonym wieku, sama znam 13letnią autorkę, która wydała książkę w Bellonie. Jednak jest między nimi różnica - Paolini wybił się poza swoim krajem, napisał bestseller. Nasi selfpublishingowcy zostają tylko u nas i znani nie są.
Pozdrawiam
"Eragona" czytałam mając 12-13 lat i wtedy bardzo mi się podobał. Parę lat temu przeczytałam kolejną część cyklu i już mnie tak ona nie zachwyciła. Myślę więc, że proza Paoliniego spodoba się osobom młodszym i takim, które nie czytają dużo fantastyki, nawet tej najpopularniejszej. :P
OdpowiedzUsuńLepiej niech wybiorą coś innego i bardziej wartościowego ;P
Usuńja nie czytałam bo nie moje klimaty
OdpowiedzUsuńjednak gdy miałam 12-13 lat zaczęłam czytać Koontz'a minęło 20 lat a ja nadal go uwielbiam :)
tak to czasem bywa,że to co podobało nam się za młodu z czasem po powrocie okazuje się okropnością
Nie czytałam tej książki, jednak film mi się bardzo podobał :) Kiedyś natknęłam się nawet na niego w bibliotece, ale cichy głosik w mojej głowie mówił "nie bierz go" i widać miał rację :)
OdpowiedzUsuńBardzo dawno czytałam Eragona i wtedy bardzo mi się podobał. Co do grafomaństwa, jak piszesz, trzeba patrzeć na książkę jednak pod względem tych nastu lat, którymi się szczycił autor wtedy...
OdpowiedzUsuńOk. Pewnie większość osób się ze mną nie zgodzi, ale cóż nie dbam o to! Czytałam Eragona jako mała dziewczynka. Słuchałam go na audiobooku zanim nauczyłam się płynnie czytać. Moja babcia też mi to czytała. I zawsze tą książke uwielbiałam. Nie zmieniło się to również teraz, o nie. Książka wciąż wzbudza mój zachwyt. Może autor czasem faktycznie przedłuża fabułę, może naprawde czasem dale za dużo opisów i może żeczywiście ma dziwny język, ale, choć większość się ze mną nie zgodzi, to właśnie za to kocham tę serię. Kwestia języka i stylu pisania, to już kwestia autora, a to, że pisze inaczej dodaje tylko smaczku tej książce. Paolini ma własny, niepodrabialny styl i mimo, że nie każdemu się on podoba, mnie jak najbardziej przypadł do gustu.
OdpowiedzUsuń