Pierwszy raz czytałem tego typu powieść. Na rynku zalewają nas tanie i beznadziejne kryminały, których fabuła skraca się do morderstwa i banalnego śledztwa, okraszonego tajemniczą tajemnicą łączącą wszystkich podejrzanych. W takich książkach główny inspektor/detektyw/porucznik to zwyczajny idiota, którego iloraz inteligencji zatrzymał się gdzieś w 15 roku życia. Pocałunek śmierci J. T. Ellison zahacza o kanon takiej powieści, jednak ma kilka aspektów, które skutecznie utrzymują ją nieco powyżej ogólnego szamba, ba! niektóre pomysły i zwroty akcji zasługują na oklaski, przez co książka autorki mogłaby konkurować z najlepszymi. Zawsze znajdzie się jakieś ale i w tym przypadku nie było inaczej - albo tłumacza poniosło albo autorka ma naprawdę lekki i niewymagający styl.
Zaczyna się typowo dla przeciętnego filmu grozy od 12 lat, puszczanego na jedynce w każdy wtorek o 20.15. Pani porucznik Taylor Jackson otrzymuje do rozwiązania na pozór łatwą sprawę. Na podłodze leży martwa Corinne (w siódmym miesiącu ciąży), wszędzie odbite są krwawe ślady stóp półtorarocznej Hayden - córki denatki. Dziecko spędziło tak dwa dni, leżąc przy martwej mamie, próbując ratować ją zestawem małego chirurga, przylepiając do ramienia plaster opatrunkowy. Scena chwyta za serce, bo pani Ellison ma dar do opisów, ale o tym później. Zaczyna się nieźle, zwłaszcza, że mamy niezły obraz całej sytuacji - załamana rodzina, zdruzgotany mąż, węszące za tanią sensacją media dopełniają typowego, amerykańskiego obrazu taniego kryminału. Jednak najjaśniejszą postacią tej książki jest jej główna bohaterka, wspomniana pani porucznik, której kariera przebiegła w ekspresowym tempie, ma na koncie kilka spektakularnych sukcesów (Pocałunek śmierci to już trzeci tom, opisujący przygody Taylor). Tak naprawdę to ona pcha całą sprawę do przodu, stawia sobie za punkt honoru jej rozwiązania, nawet wtedy gdy zewsząd pojawiają się fałszywe tropy, nowe dowody, stawiające państwa Wollf'ów w kompletnie innym świetle.
Autorka zastosowała ciekawy zabieg, wplatając kilka innych wątków, postanowiła połączyć sprawy zawodowe głównej bohaterki, jej męża i wcześniejszych spraw, które prowadzili. Ciąg przyczynowo - skutkowy stoi na bardzo dobrym poziomie, nieraz ułatwiając życie bohaterom, wtedy gdy najbardziej tego potrzebują, jednak w większości przypadków, atmosfera staje się mroczna i gęsta od podejrzeń. Ellison świetnie operuje umiejętnością łączenia wątków - wychodzi to jej po mistrzowsku, stopniowo ukazując nam kolejne ważne dowody w sprawie zamordowanej matki. Kolejny plus to poruszenie odważnych i często z nalepką tabu tematów. Już sam początek daje nam obraz autorki jako pisarki odważnej i nie bojącej się tematów trudnych. Zamordowana, ciężarna matka, załamania nerwowe, pornobiznes, pedofilia, gwałty, brutalne morderstwa, nastolatki marzące o karierze gwiazdy porno - znajdziemy tutaj tego sporo, w mniejszych lub większych dawkach, a wszystko jest okraszone aurą tajemnicy związanej z tożsamością zabójcy.
No właśnie, byłoby pięknie, ale wyszło jak zwykle, gdzieś coś musiało szwankować. Owszem, mamy tą brutalność, brudny świat alfonsów i morderców, jednak brakowało mi tutaj soczystych i wyrazistych opisów. A jeśli już są to delikatne i lekko zahaczające o temat - no tak nie można! Prosty przykład - Taylor uczestniczy w sekcji Corrine, wszystkie czynności są dokładnie opisywane, ale brak jakichkolwiek opisów stanu organów wewnętrznych, tego w jaki sposób ciało denatki zachowało się po morderstwie. Najgorszym błędem w tej scenie było całkowite pominięcie aspektu martwego płodu - tak obiecująca scena, dająca nadzieję na książką co najmniej świetną zostaje zaprzepaszczona, bo płód zostaje wyjęty i tyle o nim było słychać. Wiem, że się czepiam, ale zawsze wymagam od autora, by wycisnął ze swojej książki jak najwięcej, nie bał się niekonwencjonalnych zagrań, był brutalny i realistyczny. A tutaj tego brakuje, mimo że autorka należy do osób odważnych.
Dwa zarzuty, które zaważyły na mojej ogólnej ocenie powieści towarzyszyły mi przez całą jej długość, choć nie jestem pewien co intencji autorki w jednym z nich. Książka ma około 350 stron. Na moje oko mogłaby mieć spokojnie o sto mniej, dlaczego? Jak już wspomniałem Ellison jest mistrzynią opisów, scena zbrodni była opisana naprawdę bardzo dobrze, jednak wszystko inne jest niepotrzebne i nic nie wnosi do lektury. Podróż pani porucznik z domu na posterunek policji zajmuje około 10 minut, w ciągu tej podróży dowiemy się jakie kwiaty mają w ogrodzie sąsiedzi, kiedy wprowadzili się do swoich domów, kiedy zostały wybudowane, dlaczego Taylor nie lubi impali, co myśli o swoich kolegach z zespołu, jak żółte kielichy kwiatów majestatycznie uginały się pod lekkim naporem porannego wiaterku. Każda osoba, każde miejsce (przy Partenonie musiałem opuścić jego wnikliwą historię), każde zdarzenie, wszystko co się rusza i żyje (lub nie) jest wnikliwie opisywane, a wszyscy wiemy do czego to prowadzi. Akcja nieprawdopodobnie zwalnia, nużąc nas swoim wolnym tempem, zmuszając do przebiegnięcia wzrokiem po dłuższym tekście, tak by sprawdzić czy coś ciekawego się nie wydarzy. Jeśli chcecie by coś zostało pięknie i mozolnie opisane - czytajcie książki pani Ellison!
Drugi zarzut, przy którym nie wiem czy jest to celowy zabieg autorki czy po prostu tłumacz poczuł flow i dał się ponieść emocjom. Styl i język książki jest tragiczny. Nie tak zły, by nie dało się tego czytać, wręcz przeciwnie - takie powieści czyta się nad wyraz szybko i bezboleśnie! Jednak czytając o przebiegu dochodzenia i kolejnych, nowych dowodach, a już w ogóle podczas dialogów bohaterów czułem, że jestem zabawiany przez jakiegoś clowna na żenującym, amerykańskim przyjęciu urodzinowym. Styl błaga o litość, metafory, wyrażenia i język są tak skonstruowane i napisane, że nic tylko zasiąść i zapłakać. Fakt, czyta się szybko i łatwo, ale od każdej powieści trzeba czegoś wymagać! Co powiecie na metaforę typu wyrzygała swoją duszę pod delikatnym, pączkującym dereniem albo odzywki typu spokojna twoja rozczochrana albo luzik spoko ? Miało być śmiesznie i rozluźniająco, a wyszło kiczowacie i żenująco. Chciałbym wiedzieć, czy faktycznie autorka użyła takich słów, a jeżeli nie, to jakich - no bo jak po engliszu powiedzieć spokojna twoja rozczochrana? :D
Z tego wszystkiego wyłania nam się obraz książki niezłej, mającej swoje wady, ale i jaśniejsze strony - jak chociażby splatanie wątków i ich rozwiązywanie (najlepsza strona powieści). Z typowego beznadziejnego kryminału rodem z ju es ej, propozycja J. T. Ellison przekształca się w kawał dobrego czytania, w które łatwo dacie się wciągnąć. Na uwagę zasługuje fakt obycia autorki w temacie śledczej. Wszystko działa sprawnie, i choć funkcjonariusze nie zajadają się pączkami, zbiegi okoliczności działają ni ich korzyść, to i tak dostajemy niezły opis pracy amerykańskich śledczych.
Czy polecam? Na pewno się nie zawiedziecie, dowiecie do czego prowadzi ślepe dążenie za karierą, ile wysiłku trzeba włożyć by kogoś przyskrzynić i dlaczego Taylor nie lubi impali. Mając do wyboru książkę Ellison, a seans z jedynką i jej kinem grozy wybieram to pierwsze.
Wydawnictwo
Mira
Data wydania
18 czerwca 2014
Liczba stron
352
Ocena
6/10
Książka wydaje się być spoko. Przyznam, że nie kojarzę autorki w ogóle. Może i te aspekty, które Ci się ni podobały są, czy też potrafią być, irytujące, jednak jak sam zaznaczyłeś autorem jest kobieta. Już sam fakt, że kobieta pisze o morderstwie ciężarnej jest znaczący - przynajmniej widać, że nie boi się kontrowersji :)
OdpowiedzUsuńOj ciężko Cię zadowolić Kamilu. A powiedz mi, czytałeś "Pochłaniacza" Bondy, albo planujesz? Jestem ciekawa Twojego zdania.
OdpowiedzUsuńWydaje mi się jednak, że mimo wad, książka może być bardzo ciekawą lekturą, dlatego będę miała ją na uwadze, zwłaszcza we wtorkowe wieczory o 20.15 kiedy do wyboru mam tylko czytanie lub kino grozy jedynki:)
OdpowiedzUsuńBardzo nie lubię gdy autor/autorka w książce wtrąca przydługie, niepotrzebne opisy. Najczęściej je pomijam...
OdpowiedzUsuńKsiążka mnie zaciekawiła, chociaż nie wiem czy zdzierżę te wstawki w stylu "spokojna twoja rozczochrana". Mam cichą nadzieję, że takich żenujących wtrętów nie ma aż tak wiele, chociaż napisałeś, że cała książka jest utrzymana w tym stylu, więc chyba nie powinnam liczyć, że to pojedyncza wpadka tłumacza.
OdpowiedzUsuń