• Recenzje

    Nie boję się skrytykować beznadziejnej książki, chwalę dobrze napisane. Jestem subiektywny, nie piszę pod publikę.

  • Felietony

    Relacje z wydarzeń, porady dla początkujących i moje własne przemyślenia na temat blogosfery.

  • Gry

    Gry planszowe i karciane traktuję tak samo jak książki. To świetna alternatywa na nudne wieczory, czy spotkania z przyjaciółmi.

  • Sztuka

    Sztuka ciągle pojawia się w moim życiu pod różnymi postaciami. Chcę ją pokazać Wam w subiektywnym świetle, jednocześnie obnażając najdziwniejsze pomysły na dzieło sztuki.

31 maj 2015

0

Podsumowanie kapryśnego maja!






Dlaczego maj był kapryśny? Przeczytałem za dużo książek. Miesiąc rozpocząłem z niesamowitą werwą i natchnieniem, czytałem sporo, później przyszedł kac książkowy, który uniemożliwił mi czytanie czegokolwiek przez parę dni, później znowu renesans czytanie gdzie popadnie. Czerwiec upłynie pod znakiem nieuchronnie zbliżającej się sesji, która w tym roku nie będzie już taka łatwa, jak to miało miejsce w zeszłym roku. Może być trochę mniej książek, niż gier, właśnie dlatego, że planszówki zajmują mniej czasu niż czytanie :) Nie pozostaje mi nic innego jak zaprosić Was do przeczytania krótkiego podsumowania maja!

29 maj 2015

0

Roger Zelazny po raz drugi.


Z kontynuacjami czy drugimi tomami pewnych cykli lub sag zwykle jest tak, że znacząco odstają od swoich poprzedniczek i nie trzymają tego samego poziomu. Pierwszy tom to prawdziwy bestseller, często określany jako prawdziwe arcydzieło, zdobywca wielu nagród. A co z kolejnymi tomami? No cóż, są dobrze napisane, ale jednak nie to. Roger Zelazny to nazwisko, które każdy, bez wyjątku, fan gatunku fantasy powinien znać i kojarzyć z magiczną krainą Amber, która stoi w opozycji do naszej, mogłoby się wydawać, że szarej i smutnej rzeczywistości. "Kroniki Amberu" to światowej sławy cykl, który na stałe wpisał się do kanonu najważniejszych książek fantastycznych - niepowtarzalny świat, specyficzny klimat, nowatorskie i ciekawe rozwiązania fabularne czy narratorskie. Tom pierwszy to klasyka gatunku. Jak jest z dwójką?

Merlin, główny bohater "Kronik Amberu. Tom II" to syn Corwina i Dary. Poznajemy go w ostatnim dniu kwietnia, kiedy to, jak co roku, ktoś chce go zabić. Tym razem próba zabójstwa przybiera zupełnie inny obrót, niż jak to przystało na coroczną tradycję i Merlin, zupełnie przypadkowo przenosi się do innej rzeczywistości. Od tego momentu akcja rusza z kopyta.

Zelazny pozostał przy swoich własnych rozwiązaniach narratorskich i to Merlin jest naszym narratorem. Wszystkie wydarzenia, światy i inne postacie poznajemy z jego perspektywy, co jak dało się to już zauważyć w tomie pierwszym, niesie za sobą pewne konsekwencje - nie odstaniemy suchych i obiektywnych opisów, a pełne emocji i uczuć dogłębne charakterystyki, które ani na jeden moment nie zwolnią tempa akcji. To duży plus, a zarazem wielka umiejętność wybitnego pisarza - wielu z młodego pokolenia chciałoby pisać w ten sposób i w tak dużym stopniu angażować swojego czytelnika w opowiadaną historię.

W tomie pierwszym "Kronik Amberu" dostawaliśmy bardzo dobrze napisane i barwne opisy Amberu i jego struktury jako takiej, jednak autor skupiał się tylko i wyłącznie na centralnym punkcie miasta, czyli pałacu. W drugim tomie dostajemy możliwość poznania innych mieszkańców wielkiego miasta, jego zakamarków, tajemnic, ciemnych uliczek, miejsc, gdzie lepiej się nie zapuszczać. Zelazny prezentuje nam naprawdę szeroką paletę osobowości, podkreślając przy tym oryginalność i wyjątkowość Amberu.

Co jest takiego wyjątkowego w "Kronikach Amberu"? Niewiarygodny, niezwykle plastyczny język! Każdy, kto tylko pomyśli o pisaniu, powinien sięgnąć po dzieło Zelaznego i przeczytać parę rozdziałów. Światy przedstawione, postaci i ich działania są opisane w wyjątkowo wiarygodny sposób. Wszystko jest bardzo łatwe do wyobrażenia, mimo że czytamy powieść z zakresu fantasy, to wszystkie rasy i dziwactwa przedstawionego świata są dla nas czymś oczywistym. Krnąbrny język, ciekawie napisane dialogi, z humorem i ironią, jednocześnie nie zahaczające o banał i patos. Styl i użyty język to czysta przyjemność dla oka.

Tom drugi ma jedną, a w zasadzie dwie, bardzo poważne wady. Pierwsza z nich to prawdziwy chaos opisywanych wydarzeń. Jak już wspomniałem, część drugą czyta się naprawdę dobrze, jednak mnogość postaci, wątków potrafi przytłoczyć najbardziej wytrwałego czytelnika. Dobija spora liczba niedokończonych wydarzeń, które po pierwszym wrażeniu miały spore znaczenie w kontekście całej fabuły, a po kilku stronach okazało się, że autor postanowił je porzucić. To samo dotyczy sporej liczby postaci, kompletnie niezwiązanych z fabułą, a Merlin spotyka je co parę stron. Nie wnoszą nic ciekawego, są typowymi i średnio napisanymi zapychaczami, tak by coś się działo.

Druga wada, o której chciałem wspomnieć to banalny finał. Tak epicka opowieść jak "Kroniki Amberu" zasługuje na spektakularne i godne zapamiętania zakończenie. Jest oczywiście zupełnie na odwrót, co mocno zabolało, gdy przewróciłem ostatnią stronę powieści. Finał tej historii jest przewidywalny i chaotyczny. Zelazny na przestrzeni całej powieści rozwinął bardzo dużą liczbę wątków, które zapragnął jakoś skleić na dwa rozdziały przez końcem. Efekt jest tego taki, że czytelnik może poczuć tylko i wyłącznie zniesmaczenie, bo zabieg ten widać gołym okiem, a całość akcji dąży tylko w jednym kierunku. To chyba najsłabsza strona "Kronik", a po dwóch lub trzech rozdziałach zapowiadało się naprawdę nieźle!

Wytrawni pasjonaci gatunku będą i tak wniebowzięci. nie jest to steampunk, nie jest to paranormal fantasy, nie są to inne, współczesne dziwactwa, które jakimś cudem kwalifikują się do tego gatunku. "Kroniki Amberu" to fantastyka z krwi i kości, której, niestety, już się nie pisze. Nie ma tutaj żadnych wilkołaków, trupów, dziwacznych machin i niezrozumiałych zabiegów fabularnych. Wszystko jest klarowne, a przyjemność z czytania powieści płynie szerokim strumieniem. Wszyscy Ci, którzy zaczynają swoją przygodę z fantastyką i szukają czegoś klasycznego, polecam! Nie zawiedziecie się, zostaniecie pochłonięci przez niezwykle barwny i dobrze skonstruowany świat, a styl autora po prostu Was zachwyci. Czego chcieć więcej?

Za egzemplarz książki serdecznie dziękuję

www.zysk.com.pl

Wydawnictwo
Zysk i S-ka

Data wydania
7 kwietnia 2015

Liczba stron
764

Ocena
7/10

27 maj 2015

0

!Top5 Bardzo produktywnych pisarzy













Debiutanci marzą o sławie, chcą napisać książkę wybitną, błagają wydawców, by zgodzili się wydać ich książkę, chcą żyć z pisania. Wszyscy dobrze wiemy, że pisanie książek to bardzo ciężki kawałek chleba i tak po prawdzie tylko nielicznym zapewnia to byt i światową sławę. Z drugiej strony są autorzy, którzy produkują książki taśmowo, spisują swoje pomysły, wydają i zarabiają. Jak to się dzieje? Nie mam pojęcia :) W dzisiejszym rankingu chciałbym przybliżyć Wam sylwetki pisarzy, których pisarska płodność zdumiewa kolejne osoby. Nie jest to typowy ranking, ciężko znaleźć wszystkie informacje o każdym autorze - wybrałem te nazwiska, mniej lub bardziej znane, które miały jakieś rekordy w pisaniu. Zapraszam!

25 maj 2015

0

Kamil pisze #22 Pięć oznak, że żyjesz z molem książkowym.


Ten post musicie potraktować z przymrużeniem oka. Zastanowiło mnie kiedyś jedno pytanie - jakim molem książkowym jestem? Jak się zachowuje? I tak, wpadł mi do głowy pomysł na ten post. Mieszkam z Lubą, ona jest moim wsparciem i motywacją, ale często bywa tak, że zapominam o całym świecie i pogrążam się w lekturze - oczywiście staram się to ograniczać, ale sami wiecie jak jest. Zapytałem ją, jak to jest mieszkać z molem książkowym i wiecie co? Odpowiedź wcale nie była taka prosta! Ten post chcieliśmy stworzyć z humorem, z dystansem i sami się przekonać, jak zmieniło się nasze życie od czasu, gdy ponad rok temu postanowiłem pisać o książkach. Zapraszam Was na post, w którym przeczytacie o pięciu oznakach, że żyjecie z molem książkowym, a w komentarzach zachęcam Was do dzielenia się własną opinią.

23 maj 2015

0

Dlaczego Harlan Coben podpisał się pod takim gniotem?


Z wydaniem książki jest bardzo podobnie jak ze znalezieniem dobrej pracy. Jeśli masz odpowiednie znajomości, wiesz do kogo zwrócić się o pomoc, wiesz kto może pomóc Ci osiągnąć cel, możesz być pewny, że prawdopodobnie dostaniesz tą pracę. Z książką jest identycznie - jeśli masz dobre kontakty, nakłonisz jakiegoś znanego pisarza do wyrażenia opinii o swoim dziele, możesz liczyć na dobrą sprzedaż, a co za tym idzie niezły zarobek. Na okładce książki Williama Lashnera "Z krwi i kości" widnieje zdecydowana rekomendacja Harlana Cobena, pisarza o ugruntowanej pozycji w świecie pisarzy. Nie jestem jego fanem, ale cenię jako pisarza. Dlaczego, pytam, dlaczego podpisał się pod tak beznadziejną i co gorsza, nudną książką?    Kyle to typowy próżniak. Jego życie nie jest spektakularnym sukcesem - złe towarzystwo, gry wideo, balangi, zły wybór kobiet na jedną noc. To wszystko krystalizuje nam obraz naszego herosa jako życiowe zero - takiego gościa po prostu nie da się lubić. Wszystko (podobno) zmienia się, gdy dochodzi do morderstwa długoletniego pracownika i przyjaciela ojca Kyle'a. Warto nadmienić, że bohater stracił ojca w wieku dwunastu lat, co odcisnęło na nim niewyobrażalnie duże piętno. Policja zaczyna szukać, kręcić, zadawać niewygodne pytania i nagle, w oka mgnieniu Kyle postanawia zmienić swoje życie i spróbuje rozwikłać tajemnicę zabójstwa na własną rękę.  Brednie. Nuda. Sztampa. Tak przewidywalnej i nudnej fabuły nie czytałem już bardzo dawno. Jeśli chcecie poziewać, porzucać książką, stracić parę nerwów - bierzcie "Z krwi i kości" do rąk, śmiało.Zacznijmy od początku, czyli naszych bohaterów. A raczej Kyle'a, bo tak naprawdę to on gra pierwsze skrzypce, co już na początku dyskwalifikuje książkę w moich oczach. Gość jest prawdziwym leniem i zerem. Nagle robi się z niego typowy ważniak, który bierze życie w swoje ręce i staje się dociekliwym detektywem. Po kolei - cała fabuła, pomysł Lashera wydaje się wymyślony na długo przed umiejscowieniem go w konkretnym czasie, bez jakichkolwiek bohaterów. Tak moi Drodzy, nas główny heros jak i kompletnie lekceważone postacie poboczne są wymyśleni na potrzeby fabuły i narracji "Z krwi i kości". Co gorsza, widać to już na początku, gdy widzimy przemianę głównego bohatera - jest ona tak nieprawdopodobna, że szkoda mówić o tym coś więcej.  Biorąc do ręki książkę Lashnera miałem nadzieję na oryginalną fabułę, dobrze skonstruowaną akcję, która będzie trzymała mnie w napięciu, pokazując, że ten gatunek może zaproponować coś nowego czytelnikowi, że kolejny raz poczuję się zaskoczony. Nic z tego. Niestety, "Z krwi i kości" jest publikacją do bólu przewidywalną i po prostu nudną. Nie dzieje się tutaj praktycznie nic, zwroty akcji jest jak na lekarstwo, a gdy się pojawią raczej żenują niż zaskakują. Nie muszę chyba wspominać, że zakończenia historii można domyślić się na długo przed jej przeczytaniem? Cała fabularna otoczka bardzo kuleje i jest wtórna i podrabiana. Jakieś tło polityczne, które jest tylko liźnięte, postacie drugoplanowe kompletnie pomijane, a wszystko to zupełnie rozmontowane i nie posklejane do jako takiej kupy Co autor chciał osiągnąć zanudzając czytelnika swoimi wypocinami?  Wszystkie wydarzenia zdają się, w wymyśle autora jakoś łączyć i dążyć do określone końca. Tak naprawdę spora liczba wątków jest pomijana i porzucana przez Lashnera - gość po prostu coś zaczyna, akcja nawet nieźle się rozkręca i nagle, ni z tego ni z owego wszystko jest ucięte. A to właśnie mogła być najlepsza część tej książki!! Autor postanowił sobie strzelić w stopę i to podwójnie, gdy postanawia wprowadzić na scenę intrygujące postacie drugoplanowe, a po paru stronach słuch o nich ginie w czeluściach nudziarstwa.  Co można powiedzieć dobrego o tej książce? Jest dość dobrze napisana. Czyta się to szybko, ale tylko w określonych momentach, których jest po prostu za mało. Widać, że autor potrafi pisać i chciał stworzyć coś intrygującego i porywającego czytelnika, jednak szereg błędów, które popełnił skutecznie mu to uniemożliwiły. Wystarczyłaby lekka modyfikacja przewidywalnej do granic możliwości fabuł, wymyślenie innych, ciekawie skonstruowanych bohaterów, poprowadzenie akcji w zupełnie innym gatunku. Stało się inaczej i "Z krwi i kości" jest książką, którą z całego serca Wam odradzam.  Jeśli jesteście bardzo spokojnymi ludźmi, bardzo rzadko się denerwujecie, jesteście oazą spokoju, macie cierpliwość do wszystkich i wszystkiego, a znajomi zgłaszają się do Was po poradę jak osiągnąć duchowy spokój w dzisiejszych, szalonych czasach, sięgnijcie po tę książkę. Wystawi ona Wasz spokój i opanowanie na bardzo ciężką próbę i tak naprawdę będzie to dla Was bardzo ważny sprawdzian. Jeśli ktoś z Was przeczyta "Z krwi i kości" bez choćby strzępka nerwów, niech da mi znać - zgłoszę się do Ciebie po poradę, nawet Ci za nią zapłacę. Tylko nie każcie mi czytać takich gniotów po raz kolejny.

Z wydaniem książki jest bardzo podobnie jak ze znalezieniem dobrej pracy. Jeśli masz odpowiednie znajomości, wiesz do kogo zwrócić się o pomoc, wiesz kto może pomóc Ci osiągnąć cel, możesz być pewny, że prawdopodobnie dostaniesz tą pracę. Z książką jest identycznie - jeśli masz dobre kontakty, nakłonisz jakiegoś znanego pisarza do wyrażenia opinii o swoim dziele, możesz liczyć na dobrą sprzedaż, a co za tym idzie niezły zarobek. Na okładce książki Williama Lashnera "Z krwi i kości" widnieje zdecydowana rekomendacja Harlana Cobena, pisarza o ugruntowanej pozycji w świecie pisarzy. Nie jestem jego fanem, ale cenię jako pisarza. Dlaczego, pytam, dlaczego podpisał się pod tak beznadziejną i co gorsza, nudną książką? 

21 maj 2015

0

"Ludzie listy piszą..."



W dobie Internetu, zaawansowanych technologii, ogólnej komputeryzacji, sztuka pisania listów bardzo szybko zanika. Nie mówię tutaj o elektronicznych wiadomościach, które napiszemy parę w chwil, a po paru sekundach są już u adresata. Ludzie starszego pokolenia lubowali się w wyciąganiu kawałka papieru, spisywaniu swoich myśli, opisywaniu kolejnych dni. Lubili się tym dzielić z innymi, niekiedy omawiali ważne sprawy, informowali bliskich o wydarzeniach z życia. W dzisiejszym świecie gdzieś to zanikło, a często bywa tak, że kontakt rodziców z dziećmi ogranicza się do krótkich sesji na Skype. Shaun Usher postanowił przypomnieć nam jak to jest pisać listy i zebrał w jedną książkę listowne rozmowy najważniejszych osobistości dawnych czasów jak i te zwykłe, czułe - od matki do dziecka, czy od kochającej żony, do męża.


"Listy niezapomniane" są bardzo specyficzną książką, której w recenzji nie można poświęcić za wiele miejsca. Jak mamy oceniać zbiór listów? Jak w ogóle można pisać o czymś, co już na stałe wpisało się w naszą kulturę. W książce Ushera znajdziemy listy Einsteina, Hemingwaya, Castro, Darwina, da Vinci, Dostojewskiego, Presleya i wielu, wieeelu innych. Niekiedy listy są bardzo intymne, prywatne i czułe. Inne natomiast bawią i zatrważają. To specyficzna kolekcja korespondencji, która zachwyci każdego.

To co zachwyca to oryginalność książki. Autor postawił na dołączanie, w miarę możliwości, do każdego listu autentycznego skanu listu. Bez żadnych poprawek, naświetleń czy filtrowania. Na zdjęciach możemy podziwiać listy w ich oryginalnym wyglądzie - styl pisma, interpunkcja. Nawet jakość papieru może rzucić się w oczy! Tam, gdzie nie było możliwości dołączenia listu, autor postawił na umieszczenie kopii obrazów czy fotografii  przedstawiających autorów konkretnego listu. Z miejsca utożsamiamy zdjęcie z listem - po samym tekście możemy wywnioskować jaki dana osoba miała temperament, jaka była na co dzień, jaki miała stosunek do ludzi, czy była życzliwa, czy jednak opryskliwa i ciężka w obyciu? Dzięki zdjęciom możemy pójść odrobinę dalej i wyobrazić sobie autora takiego, jaki był naprawdę. To niesamowite doświadczenie!

Osobny ukłon należy się tłumaczowi książki, Jakubowi Małeckiemu, który wykonał kawał dobrej roboty! Sądzę, że praca nad tą książką była kwintesencją zawodu Pana Jakuba. Różnorodność listów, mieszany styl - to wszystko sprawiło, że praca nad tłumaczeniem była niezwykle ciężka, ale jakże satysfakcjonująca po jej zakończeniu. Małecki świetnie oddał to, co mieli na myśli autorzy listów - w każdym z nich czujemy, że pisał je ktoś inny. Wszystkie wywołują w nas określone emocje, co nie jest łatwą sztuką, jeśli chodzi o idealne odzwierciedlenie oryginału. Brawo!

To co może przeszkadzać nam, Europejczykom, to nastawienie książki na kulturę amerykańską. Listy z innych zakątków świata są obecne w "Listach niezapomnianych", ale jest ich jak na lekarstwo. Większość dotyczy osób znanych mniej lub bardziej, które swoje życie związały ze Stanami Zjednoczonymi - mam nadzieję, że w kolejnej części będzie ciut więcej listów z choćby naszego podwórka.

Cóż mogę więcej rzec? Każdy powinien mieć tę książkę w domu. Wszyscy z nas, choćby raz w życiu napisali list w formie papierowej - nawet się nie przyznawajcie, że tego nie zrobiliście! "Listy niezapomniane" to książka przesiąknięta klimatem dawnych lat, pokazująca, jak ważna w dawnych czasach była korespondencja między ludźmi. Książka niesamowita, trafiająca do naprawdę szerokiego grona odbiorców. Świetnie będzie prezentowała się na każdej półce, jednak to co najważniejsze, jej treść, to klasa sama w sobie. Polecam!

Za egzemplarz książki serdecznie dziękuję



Wydawnictwo
SQN

Data wydania
6 maja 2015

Liczba stron
416

Ocena
8/10

19 maj 2015

0

Kamil gra #18 "List miłosny", czyli uwiedź księżniczkę zanim zrobi to ktoś inny!













W świecie gier planszowych i karcianych istnieję pewne tytuły, które albo się kocha albo nienawidzi. Wywołują masę emocji, sprzeczności, różnych kontrowersji i dyskusji. Z drugiej strony mamy gry proste, wręcz banalne, które zrozumie kompletny laik w tej tematyce. "List miłosny", którego twórcą jest Seiji Kanai jest grą innego typu. To prosta gra karciana, którą każdy pokocha od pierwszego zagrania, przy czym, warto nadmienić, że większość graczy podchodziło do niej sceptycznie. Dlaczego?

Szesnaście kart w pudełku, mała instrukcja i masa zabawy? Czy to w ogóle możliwe? Większość recenzentów i graczy nie wierzyła w sukces tej gry. Jak przy tak małej zawartości pudełka liczyć na jakąkolwiek regrywalność? Przecież to niemożliwe! Inni podsuwali pomysł, że to typowa gra imprezowa, w której nie liczy się ani jakość wydania, ani nastawienie na kolejne partie, tylko dobra zabawa, która ma trwać choćby i krótką chwilę. Powiem Wam szczerze - "List miłosny" to świetna, wredna gra karciana, która zauroczy każdego - czy jesteś początkującym w świecie gier planszowych i karcianych, czy też na co dzień grasz w najcięższe tytuły - musisz zagrać w tę karciankę! Nie pożałujesz, a nawet więcej - będziesz chciał rozgrywać kolejne partie w kółko i w kółko.



O co w tym tak właściwie chodzi? Wcielasz się w rolę amanta, który żywi niezwykle gorące uczucia do księżniczki, która została zamknięta w wysokiej wieży. Nie może spotykać się z nikim z zewnątrz, a Ty, biedaku, na wyraz swojej miłości musisz, w jakiś sposób, dostarczyć list do ukochanej. Jak to zrobić? Czy skorzystasz z pomocy pokojówki? A może poradzisz się hrabiny? Każde rozwiązanie niesie za sobą pewne konsekwencje, o których za chwilę. Gracze na początku rozgrywki otrzymują po jednej karcie, jeden z nich dobiera kolejną i od razu zagrywa jedną z wybranych, rozpatrując przy tym jej efekt. Kolejny robi dokładnie to samo i tak do końca rozgrywki.

Na czym polega oryginalność tej gry? Karty są podzielone ze względu na ich wartość. Wszystkie postacie mają swoje plusy i minusy, nie możesz grać zachowawczo, bo wkrótce przegrasz, zbyt wysokie karty są łatwe do odkrycia. Blef, dedukcja, spryt, szczęście? To wszystko może spowodować Twoją porażkę lub zwycięstwo. Mechanika jest tak skonstruowana, że jeden z graczy może odpaść już na początku, a rozgrywka bardzo rzadko skończy się przed dobraniem ostatniej karty ze stosu. Lekka, łatwa i przyjemna gra, która sprawi frajdę każdemu.



Skalowalność to kwestia sporna - trafiłem na opinie, gdzie autorzy zachwycali się rozgrywką we dwie osoby, a z drugiej strony barykady ustawiali się zagorzali przeciwnicy tej opcji, mówiąc, że gra świetnie sprawdza się na 3-4 osoby. U nas wygląda to następująco - lubimy grać we dwójkę, mamy przy tym kupę śmiechu i zabawy, ale faktycznie, gra zyskuje bardzo dużo przy rozgrywce w większą ilość graczy. Wtedy jest o wiele mniej tur do wykonania, zaczyna się kombinowanie, blefowanie na wyższym poziomie, trzeba uważać, jaką kartę wyrzucamy i dobrze przewidzieć ruch przeciwnika. W tym tkwi siła "Listu miłosnego" - mamy bardzo regrywalną grę, która dostarczy zabawy każdemu - banalne zasady, przyjemna mechanika, ciekawy klimat i moc zabawy. Czego chcieć więcej?

Wykonanie stoi na wysokim poziomie - ładne ilustracje, oddające klimat gry.Karty ciut za cienkie, stąd w najbliższej przyszłości muszę zaopatrzyć się w nowe koszulki, tak by gra wytrzymała jak największą ilość rozgrywek. Krótka, ale treściwa i dobrze napisana instrukcja dobrze wprowadza nas w całą historię i rozwiązuje wszystkie wątpliwości. Zgrabne pudełeczko, które możemy zabrać ze sobą praktycznie wszędzie to dodatkowy plus - idąc na spotkanie ze znajomymi możemy przynieść im w kieszeni kurtki czy torebce świetną rozrywkę na cały wieczór. W wydaniu zagranicznym do gry dołączany był woreczek na karty wraz ze znacznikami, odpowiadającymi ilości listów, które udało nam się dostarczyć. W polskiej wersji "Listu miłosnego" tego nie ma i myślę, że to bardzo dobre rozwiązanie - dzięki temu gra kosztuje maksymalnie 16 (!) złotych, zamiast 40.



"List miłosny" to świetna gra karciana, która sprawdzi się w każdym towarzystwie. Łatwa, prosta i przyjemna rozgrywka zachęci Was do rozegrania kolejnej partyjki i jeszcze jednej i jeszcze kolejnej.Owszem, mogło być więcej blefowania i dedukcji, ale czego więcej można oczekiwać po tak małej zawartości - to przecież tylko szesnaście kart, które i tak swoją rolę odgrywają wyśmienicie! Jeśli szukacie czegoś lekkiego, nie "mózgożernego", coś co z łatwością spakujecie do plecaka, a Wasi znajomy zachwycą się po pierwszej partii - skoczcie do najbliższego sklepu z grami lub zamówcie przez Internet "List miłosny" - będziecie zachwyceni!

Wydawnictwo
Bard

Data wydania
2012

Sugerowana cena detaliczna 17,95 zł (kupicie ją już za 12 złociszy)

Ocena
5/7


17 maj 2015

0

Kapitalna propozycja dla fanów science - fiction! "Kroniki Atopii" Matthew Mathera


Wyobraźcie sobie taką sytuację: nie musicie pracować ośmiu godzin, by Wasz szef był z Was zadowolony. Pracujecie parę chwil, a Wasza praca jest o wiele bardziej produktywna i efektywna. Jak to możliwe? Macie swojego wirtualnego sobowtóra, który może zrobić za Was wszystko. Dosłownie. Nie chcesz wychodzić z domu, ale umówiłeś się na spotkanie ze znajomymi? Nic prostszego - wyślij swojego prokura, tak by ten odwalił całą robotę, a przy tym dobrze się bawił. Ty i tak będziesz mógł to widzieć. Czyż nie jest to idealna rzeczywistość, być może nasza przyszłość? Nie będziemy się męczyć, nasza psychika będzie w lepszym stanie, a nasze życie pełne pasji i rozrywek? Taką rzeczywistość proponuje nam Matthew Mather, który w swojej książce "Kroniki Atopii" pokazuje, że perfekcjonizm i idealne życie wcale nie muszą być takie wspaniałe i pociągające.

15 maj 2015

0

Ile jest wart zawód szpiega?


Zawód szpiega nie jest wcale taki łatwy i przyjemny. To nie tylko piękne kobiety szybkie samochody i martini z wódką. Ta profesja to przede wszystkim wielka odpowiedzialność, a co gorsze - ciągłe poczucie zagrożenia życia. O wiele istotniejsze są informacje, które posiadają. To właśnie one czynią z nich niezwykle niebezpieczną broń, którą ciężko zlikwidować. To duże brzemię, fakt, ale zastanów się sam - co byłbyś w stanie zrobić w zamian za odrobinę adrenaliny? Dlaczego tak popularne są domy strachów, wesołe miasteczka z wielkimi karuzelami i kolejkami? Dlaczego ludzie skaczą na bungee, uprawiają ekstremalne sporty? Wszystko dla adrenaliny i chęcią poczucia jej, choć na chwilę.  Więzień 5995 zwany Fistaszkiem ucieka z więzienia. Jak się wkrótce okazuje, to był szpieg brytyjskiego wywiadu - teraz próbuje odnowić swoje kontakty, by uciec z Chin. Udaje mu się wejść w posiadanie niezwykle tajnych informacji, które mogą być znaczące w przyszłej polityce międzynarodowej, i to właśnie te dokumenty Fistaszek uważa za swoją kartę przetargową. Pomaga mu w tym niezależny dziennikarz Philip Mangan, który na taką okazję czekał całe życie. Wszystko zmienia się w momencie, gdy wychodzi na jaw, że dokumenty byłego szpiega są dla niego, jak i dziennikarza śmiertelnie niebezpieczne.   Na barkach międzynarodowego szpiega spoczął ogromny ciężar, któremu będzie musiał stawić czoła, pomaga mu w tym przypadkowy dziennikarz, który dzięki swojej siatce kontaktów pomaga mu w realizacji zadania. Brzmi znajomo? Temat oklepany, powtarzany dziesiątki, jeśli nie tysiące razy. W czym więc tkwi nowatorskość "Nocy ślepowrona"? Brookes bardzo umiejętnie prowadzi swoich bohaterów przez kolejne zwroty akcji. Tak naprawdę cała książka opiera się na niezwykle wartkiej i dobrze skonstruowanej akcji. Choć z początku może się wydawać, że wieje nudą - akcja rozwija się bardzo powoli, autor świadomie przygotowuje nas do dania głównego. Po parudziesięciu stronach wszystko nabiera tempa, dzięki czemu od lektury nie sposób się oderwać.   Trzeba przyznać, że autor potrafi zainteresować, a co najważniejsze wzbudzić w nas tęsknotę za niebezpieczeństwem. Każdy z nas lubi od czasu do czasu poczuć drastyczny skok adrenaliny, kombinować, ścigać się z czasem. Brookes właśnie to nam serwuje - czytając jego książkę można wyczuć grożące bohaterom niebezpieczeństwo, nie siląc się przy tym na infantylne zagrania i błahe zapychacze fabularne. Wszystko jest dokładnie przemyślane, co czyni "Noc ślepowrona" książką wartą uwagi.  Bohaterowie to kolejny plus tej opowieści. Ze strony Fistaszka możemy zapoznać się z jego szpiegowską przeszłością, poczytać o pracy szpiega jako takiej, dowiedzieć się kilku, przydatnych ciekawostek. Mangan to dziennikarz z krwi i kości i już od początku rzuca się silne uczucie, że to pierwowzór samego autora. Co ważniejsze, postaci wykreowane przez Brookesa są autentyczne, wzbudzają skrajne emocje, miewają chwile zwątpienia. Nie jest to idealne przedstawienie ludzkich charakterów, ze względu na środowisko w jakim znaleźli się nasi bohaterowie, jednak trzeba przyznać autorowi, że robi wszystko, by cała trójka wyszła niezwykle przekonująco.  Co najbardziej mnie ucieszyło podczas lektury, to fakt, że otaczająca bohaterów rzeczywistość nie przeszła bez echa. Jesteśmy rzuceni w wir wydarzeń, akcja nabiera solidnego tempa, jednak autor nie zapomina o Pekinie i jego wpływie na podejmowane decyzje. Brookes z świetną precyzją i dosadnością opisuje "prozę życia codziennego" Chin i ich mieszkańców. Każdy fan kultury Dalekiego Wschodu będzie podwójnie usatysfakcjonowany z tej książki. Da się wyczuć w niej specyficzną atmosferę tamtych krain, każdy kto choć raz był w Chinach zatęskni za nimi z podwójną siłą. Sam nabrałem ochotę na daleką wycieczkę, byleby zobaczyć na własne oczy to, co autor umiejscowił w swojej książce.  Fabuła jest przedstawiana z perspektywy trzech różnych osób. Przy czym muszę nadmienić, że wątek agentki Patterson niespecjalnie mnie zachwycił i zainteresował. Język powieści jest niezwykle prosty i zupełnie nieskomplikowany - przejrzysty i łatwy w odbiorze. Można się było spodziewać naukowego języka i fachowych terminów - te drugie występują, owszem, ale jest ich naprawdę niewiele. Wszystko to implikuje istotny fakt - "Noc ślepowrona" czyta się szybko i łatwo. To nie jest wymagająca lektura, przed czytaniem nie musimy się do niej specjalnie przygotowywać. To dobra książka, która trzyma w napięciu, pozwala na odrobinę rozluźnienia, a co najważniejsze można przy niej na chwilę zapomnieć o całym świecie.  "Noc ślepowrona" to idealna książka dla wszystkich fanów gatunku. Znajdziecie tutaj same pyszności, okraszone dobrym warsztatem. Akcja z każdą kolejną stroną nabiera rozpędu, a Wy będziecie chcieli więcej i więcej. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że będzie schematycznie i nudno, jednak zapewniam Was, że tak nie jest. Specyficzna otoczka całej historii, dobrze skonstruowani bohaterowie i międzynarodowa afera, która może zmienić bieg historii. "Noc ślepowrona" Adama Brookesa to dobrze skonstruowana powieść szpiegowska, która będzie trzymać Was w napięciu do ostatnich stron. Chcecie się dowiedzieć jak wygląda dzień z życia z poszukiwanego szpiega? Jak sobie radzi? Co musi zrobić, żeby przeżyć? Sięgnijcie po tę książkę, nie zawiedziecie się.

Zawód szpiega nie jest wcale taki łatwy i przyjemny. To nie tylko piękne kobiety szybkie samochody i martini z wódką. Ta profesja to przede wszystkim wielka odpowiedzialność, a co gorsze - ciągłe poczucie zagrożenia życia. O wiele istotniejsze są informacje, które posiadają. To właśnie one czynią z nich niezwykle niebezpieczną broń, którą ciężko zlikwidować. To duże brzemię, fakt, ale zastanów się sam - co byłbyś w stanie zrobić w zamian za odrobinę adrenaliny? Dlaczego tak popularne są domy strachów, wesołe miasteczka z wielkimi karuzelami i kolejkami? Dlaczego ludzie skaczą na bungee, uprawiają ekstremalne sporty? Wszystko dla adrenaliny i chęci poczucia jej zastrzyku, choć przez małą chwilę.

13 maj 2015

0

Kamil sztukuje #7 Lista dziesięciu, najdroższych obrazów na świecie.


W dawnych czasach malarze wynajmowani przez rodziny królewskie otrzymywali skąpe wynagrodzenie, tak by mieli za co żyć. Inni, byli przez całe swoje życie niedoceniani i pogardzani. Co łączy te dwa typy malarzy? Ich śmierć. A raczej, to co stało się po ich zgonie. Nieprawdopodobna popularność, tysiące fanów, szacunek krytyków, wystawy w największych muzeach świata. Gdyby van Gogh, Munch czy Cezanne wiedzieli ile będą ich obrazy kosztować za kilkadziesiąt lat, złapali by się za głowy. To nieprawdopodobne, że oraz może kosztować w granicach kilkuset tysięcy milionów (!) - dlaczego aż tyle? Co powoduje takie zawrotne sumy?  Też chciałbym to wiedzieć :) Poniżej znajdziecie listę 10 najdroższych obrazów, jakie kiedykolwiek sprzedano, aktualną na dzień dzisiejszy. Zapraszam!     10. Edvard Munch - "The Scream"  Kupiony przez Leona Blacka w 2012 roku, za 119,9 milionów dolarów.   Wielu krytyków sztuki uznało, że "Krzyk" to największe dzieło Muncha. Ich zdaniem obraz przedstawia współczesnego człowieka przeszytego bólem egzystencjalnym. Krajobraz w tle przedstawia fiord w pobliżu Oslo, widoczny ze wzgórza Ekeberg. Obrazowi nadawano też tytuł "Płacz". "Krzyk", obok takich obrazów, jak "Mona Lisa" Leonarda da Vinci czy "Słoneczniki" Vincenta van Gogha, należy do najbardziej znanych obrazów na świecie. Jest uważany za arcydzieło ekspresjonizmu.     9. Leonardo da Vinci - "Salvator Mundi"  Sprzedany w 2013 roku za około 127, 5 milionów dolarów przez rosyjskiego miliardera Dimitra Rybolevleva.  Obraz przedstawia Jezusa z prawą ręką wzniesioną do błogosławieństwa, a w drugiej trzymającego szklaną kulę, będącą symbolem świata. Motyw ten był wówczas popularny w malarstwie francuskim i flamandzkim. Jest on ubrany w tradycyjnie przypisywane mu szaty w barwach czerwonej i błękitnej. Zbawiciel świata to obraz olejny, namalowany na desce o wymiarach ok. 60 na 40 cm. Namalowany przez ówczesnego króla Francji Ludwika XII.    8. Gustav Klimt - "Portrait of Adele Blach-Bauer I"  Ronald Lauder kupił obraz Klimta w 2006 roku za 135 milionów zielonych.  Portret Adeli Bloch-Bauer jest jednym z najsłynniejszych portretów XX wieku. Nie tylko ze względu na jakość i piękno obrazu, lecz również ze względu na ekscytującą historię jego powstania. Gustav Klimt ukończył ten portret w 1907 roku. Zwyczajem wiedeńskiej elity, zamawiającej portrety (swoje i bliskich) wśród lokalnych artystów, Ferdynand Bloch-Bauer, austriacki przemysłowiec, zamówił portret swojej (dużo młodszej) narzeczonej Adeli. Istotnym jest fakt, że portret został zamówiony w roku 1903 a ukończony w 1907. Długi czas powstania portretu tłumaczy się romansem artysty z modelką.   7. Willem de Kooning - "Woman II"  Sprzedany Stevenowi A. Cohenowi w 2006 roku za 137,5 milionów dolarów.  Początek lat pięćdziesiątych to fascynacja Konninga kobietami, wtedy to namalował serię obrazów, poświęconych właśnie płci pięknej. Obok nietypowej dla ekspresjonizmu abstrakcyjnego figuratywności, emanowały odważną techniką i symboliką. Dzikie barwy, wyszczerzone zęby, obwisłe piersi, tępe spojrzenia – wszystko to ukazywało lęki seksualne nowoczesnego mężczyzny i najciemniejsze aspekty teorii Freuda.   6. Jackson Pollock - "No. 5, 1948"  Chyba najbardziej kontrowersyjny obraz, niezrozumiany przez masę ludzi na całym świecie. Sprzedany za 140 milionów dolarów anonimowemu nabywcy. Przez 5 lat był najdroższym obrazem świata. Pollock rozwinął swój własny styl tworzenia z charakterystycznym kapaniem farbą na płótno i rozpryskiwaniem jej. Była to najbardziej radykalna metoda malarska. Mimo że jego technika często była uważana za irracjonalną i kompletnie przypadkową sam autor zawsze mówił, że nigdy nie tracił panowania nad tym, nad czym pracował.   5. Francis Bacon - "Three studies of Lucian Freud"  Wartość obrazu Bacona wyniosła około 142,4 miliony dolarów. Taką ilość pieniędzy wyłożyła Elaine Wynn.   Dzieło jest jednym z dwóch tryptyków freudowskich namalowanych przez Bacona. Francis Outred, odpowiedzialny za segment sztuki powojennej i współczesnej w Christie’s powiedział, że praca z 1969 roku to prawdziwe arcydzieło, podkreślające przyjaźń, jaka łączyła Freuda i Bacona od połowy lat 40. Relacja przerwana została śmiercią Bacona w roku 1992.  Trzy panele Tryptyku przez 15 lat były rozdzielone, po aukcjach w latach 70. i należały do kolekcjonerów zRzymu, Paryża i Japonii. Połączone zostały powrotnie dopiero w chwili, gdy włoski kolekcjoner wykupił pozostałe dwie części.    4. Pablo Picasso "The Dream"  Nabywca obrazu Kooninga, Steven A. Cohen postanowił zapłacić za obraz hiszpańskiego mistrza 155 milionów dolarów. Mówi się, że Picasso namalował ten obraz w jedno popołudnie 24 lutego 1932 roku. Dzieło pochodzi z wczesnego okresu fowizmu - zniekształcone sylwetki, proste zarysy, kontrastujące kolory. Jeśli przyjrzycie się obrazowi, to zobaczycie penisa, jako część twarzy modelki. To (podobno) zamysł autora, symbolizujący jego obecność w tym obrazie. Bardzo gustownie.     3. Mark Rothko - "No. 6 (Violet, Green and Red)"  Na trzecim miejscu podium uplasował się obraz amerykańskiego malarza, kupiony przez wspomnianego już wcześniej Rosjanina Rybolevleva za 186 milionów dolarów. Warto dodać, że ten obraz Rothko, uczynił go najdroższym malarzem w historii USA.   Jego obrazy koncentrowały się na prostych emocjach – płótna najczęściej wypełniały nieliczne intensywne barwy, z niewielką ilością szczegółów. Pragnął wchłonąć widza w obraz, wprowadzić go w stan ekstazy, dlatego chciał przekroczyć granicę, jaką malarzowi daje zwykła przyjemność z obcowania z barwą. Zresztą często powtarzał, że kolorystą nie jest.Charakterystyczną cechą malarstwa Marka Rothko są powtórzenia, stąd wielokrotnie powtarzany element poziomych prostokątów, jeden pod drugim.   2. Paul Cezanne - "The Card Players"  Królewska Rodzina Kataru ustanowiła rekord, kupując w 2011 roku obraz Cezanne'a za około 250 milionów dolarów. Przez 4 lata właśnie ten obraz był najdroższym obrazem na świecie, jednak zmieniło się to w 2015 roku.   Cezanne skupiał się prostych ludziach i ich zajęciach, rozrywkach. "The Card Players" to seria pięciu obrazów o różnych wymiarach i z różną ilością przedstawianych graczy. To właśnie jeden z nich został w 2011 roku najdroższym obrazem świata.   1. Paul Gauguin - "When Will You Marry?"  Muzeum Narodowe w Katarze kupiło obraz Francuza za około 300 milionów dolarów.   Post-impresjonistyczny artysta francuski - Paul Gauguin udał się w 1891 roku do Tahiti, by poznać prawdziwą "prymitywną" sztukę. Uznawał, że ówczesne dzieła francuskich malarzy są niegodne uwagi i pozbawione ducha sztuki. Chciał odnaleźć coś nowego, namalować coś, czego jeszcze nikt nie spróbował uchwycić. Miał nadzieję, że na Tahiti odnajdzie dawnego ducha epoki, dawne zwyczaje, starą kulturę - przeliczył się. Indianie zamieszkujące tamte tereny byli zdziesiątkowani walkami z kolonistami, chorobami. Ich kultura chyliła się ku upadkowi, oni sami akceptowali rzeczywistość taką w jakiej żyli. Postanowił dotrzeć do starszych mieszkańców, dowiedzieć się czegoś o dawnych zwyczajach. Tak oto, trafił do wioski, tam namalował swój słynny obraz pierwotnie zatytułowany "Nafea faa ipoipo" czyli "When Will You Marry?" w języki Tahiti. Namalował serię obrazów przedstawiające kobiety: nagie, ubrane w tradycyjne stroje, w prozaicznych czynnościach.   "Nafea faa ipoipo" od 2015 roku jest najdroższym obrazem świata. Myśleliście, że przodują obrazy Picassa, da Vinci czy van Gogha? Zaskoczeni? Słusznie.











W dawnych czasach malarze wynajmowani przez rodziny królewskie otrzymywali skąpe wynagrodzenie, tak by mieli za co żyć. Inni, byli przez całe swoje życie niedoceniani i pogardzani. Co łączy te dwa typy malarzy? Ich śmierć. A raczej, to co stało się po ich zgonie. Nieprawdopodobna popularność, tysiące fanów, szacunek krytyków, wystawy w największych muzeach świata. Gdyby van Gogh, Munch czy Cezanne wiedzieli ile będą ich obrazy kosztować za kilkadziesiąt lat, złapali by się za głowy. To nieprawdopodobne, że oraz może kosztować w granicach kilkuset tysięcy milionów (!) - dlaczego aż tyle? Co powoduje takie zawrotne sumy?  Też chciałbym to wiedzieć :)
Poniżej znajdziecie listę 10 najdroższych obrazów, jakie kiedykolwiek sprzedano, aktualną na dzień dzisiejszy. Zapraszam!

11 maj 2015

0

Sekretne życie pisarzy, czyli jak z dobrej książki zrobić typowego przeciętniaka


Zdarza się Wam odwiedzać serwisy plotkarskie? To raczej pytanie retoryczne, chyba każdy choć raz był na takiej stronie. Lubimy czytać o gwiazdach, oceniać ich stylizacje i pośmiać z wpadek. Gdy Luba przeglądy różnorakie strony z takimi "newsami" często łapię się na tym, że patrzę jej przez ramię i śmieje co z głupszych informacji. A co, gdyby powstał taki portal, ale publikowałby tylko i wyłącznie newsy z życia pisarzy i pisarek z całego świata? Odwiedzalibyście taki portal częściej? Literaci również mają swoje sekrety i pilnie ich strzegą - każdy odpręża się winny sposób, ma swoje sposoby na wenę, prowadzi zróżnicowane życie towarzyskie. A gdyby spisać tak wszystkie skandale i plotki w jedną książkę?  Takiego zadanie podjęły się Shannon McKenna Schmidt, Joni Rendon, które już na wstępie swojej książki "Sekretne życie pisarzy" oznajmiają, że chciały zebrać w swojej książce najgłośniejsze skandale z życia literatów, tak by ich publikacja dotarła do jak największego grona odbiorców. Skok na kasę? Być może, zwłaszcza gdy przeczytacie tę książkę. "Sekretne" to słowo klucz, które w tym wypadku jest używane ciut na wyrost. Każdy kto choć trochę interesuje się literaturą - w tym znaczeniu, że nie tylko książkami, ale i ich autorami - wie jakie życie prowadzili państwo Fitzgeraldowie, że Hemingway był kobieciarzem, a Tołstoj doprowadzał swoją żonę do rozpaczy. Co więc w tej książce jest takiego odkrywczego?  W sumie to nic. To zbiór dziennikarskich notek, które udają notki biograficzne, tak by najlepiej opisać życie poszczególnych pisarzy i ich sekretów. Każdy taki opis skupia się wyłącznie na życiu prywatnym, pokazując do czego może doprowadzić nałóg, choroba psychiczna czy złe relacje z najbliższymi. To chyba jedyny, taki największy plus tej książki - niektórym można współczuć, innych znienawidzić, bo niektóre fakty, które wypływają na powierzchnię w trakcie czytania lektury mogą zaskoczyć. Niestety, jest ich jak na lekarstwo.  "Sekretne życie pisarzy" ma niewątpliwie jedno, najważniejsze zadanie. Wzbudzić zainteresowanie, podsycić plotki, teorie spiskowe. Charakter każdej notki czy mini opowieści o życiu literatów ma tak plotkarski charakter, że mnie, jako niezbyt wielkiego sympatyka takich portali parę razy odechciewało mi się dalszej lektury. Informacje używane przez autorki, niby mają swoje potwierdzenie w przypisach, jednak są one tak skonstruowane, że niejednokrotnie miałem wrażenie, że Schmidt i Rendon specjalnie naginają pewne fakty, tak by wzbudzić wiele kontrowersji i zainteresować innych swoją książką.  Która, tak na marginesie jest bardzo słaba. Poszczególne opisy życia autorów i ich kochanek, czy żon, jest bardzo infantylnie przedstawiona - wszystko wytłumaczone łopatologicznie, z nastawieniem na skandale i afery, tak by przedstawić bohatera opowieści w odpowiednim świetle - negatywnym lub pozytywnym, przy czym to pierwsze jest o wiele częstsze. Razi niezwykła subiektywność w ocenie wszystkich postaci. Rozumiem, że książka jest przedstawiana jako zbiór plotek i anegdot, ale autorki książki jednoznacznie oceniają Monroe, Tołstoja i wielu innych w sposób, który jest nie do przyjęcia.   Sekrety, sekretami, ale pisarze, jak to zwykli ludzie mieli też inne życie. Oderwane od skandali i nieporozumień czy medialnych szumów. Wielka szkoda, że autorki kompletnie i konsekwentnie pomijały drugą stronę medalu - relacje pomiędzy autorami a innymi ludźmi z ich otoczenia, wpływ ich dzieł na życie, inspiracje czy radzenie sobie z brakiem weny. Wygląda to mniej więcej tak, że w obliczu jakiejś kochanki czy małej afery cały podrozdział poświęcony autorowi będzie traktował właśnie o tym - bez jakichkolwiek wstępów czy wyjaśnień, Może i się czepiam, w końcu to miało być o sekretach pisarzy, ale prawda jest taka, że tych tajemnic jest bardzo malutko. Większość to skandale powszechnie znane.  Jeśli nie macie pojęcia o co oskarżani byli tacy autorzy jak Tołstoj, Hemingway, Poe czy Fitzgerald możecie sięgnąć po tę książkę. Dowiecie się jakie mieli upodobania seksualne, jak wysoko rozwinięte życie towarzyskie prowadzili, ile mieli kochanek. Nic więcej. To zbiór plotek i aferek, które wcale nie są pilnie strzeżonymi tajemnicami. Szkoda, bo "Sekretne życie pisarzy" miało swój potencjał i mogło być naprawdę dobrą książką. Niestety, autorki skupiły się na tym, co w dzisiejszych czasach wydaje się być najważniejsze - kasa, popularność i ogromna ilość kontrowersji.











Zdarza się Wam odwiedzać serwisy plotkarskie? To raczej pytanie retoryczne, chyba każdy choć raz był na takiej stronie. Lubimy czytać o gwiazdach, oceniać ich stylizacje i pośmiać z wpadek. Gdy Luba przeglądy różnorakie strony z takimi "newsami" często łapię się na tym, że patrzę jej przez ramię i śmieje co z głupszych informacji. A co, gdyby powstał taki portal, ale publikowałby tylko i wyłącznie newsy z życia pisarzy i pisarek z całego świata? Odwiedzalibyście taki portal częściej? Literaci również mają swoje sekrety i pilnie ich strzegą - każdy odpręża się winny sposób, ma swoje sposoby na wenę, prowadzi zróżnicowane życie towarzyskie. A gdyby spisać tak wszystkie skandale i plotki w jedną książkę?

9 maj 2015

0

Kamil gra #17 Idealne rozwiązanie dla jednego gracza - WP LCG: Starcie u stóp Samotnej Skały














Po męczącej i długiej wyprawie w poszukiwaniu Golluma nasi bohaterowie muszą stawić czoła kolejnym niebezpieczeństwom. U stóp Samotnej Skały swój obóz rozbiły cztery trolle, muszę dodać, że niezwykle wkurzone trolle - głodne i zmęczone. Epicka bitwa wisi w powietrzu, nasi bohaterowie szykują broń. Przedstawiam Wam kolejny mały dodatek do "Władcy Pierścieni: Gry Karcianej", a mianowicie "Starcie u stóp Samotnej Skały". Serdecznie zapraszam!

7 maj 2015

0

Artystyczne spojrzenie na historię XX wieku














XX wiek to czas burzliwych przemian gospodarczych, społecznych i kulturowych. Pierwsza Wojna Światowa, ekonomiczny kryzys, dojście Hitlera do władzy i jego następstwa, kolorowe lata sześćdziesiąte, współczesna wiosna ludów. O tych wydarzeniach, jak i wielu innych decydowały poszczególne czynniki, jedne bardziej skomplikowane, inne czysto prozaiczne. Warto zaznaczyć, że ubiegły wiek, to czas, w którym zginęło najwięcej ludzi w historii świata. Zdziwiłem się, gdy zobaczyłem książkę Modrisa Eksteinsa - "Taniec w słońcu" - biografia czasu? Biografia epoki? Jaki z tym ma związek twórczość van Gogha? Sylwetka malarza, jak i jego dzieła nie są mi obce, jednak nie jestem ich fanem i wraz z Lubą nie zachwycamy się jego obrazami. Po przeczytaniu książki łotewskiego autora muszę przestudiować życie Holendra - miał on niebywały wpływ na historię XX wieku.

5 maj 2015

0

Człowiek wychowany na mordercę



Analizując sylwetki różnorakich psychopatów, specjaliści doszukują się związków z dziwnymi przeżyciami w okresie dzieciństwa, wychowaniem i relacjami z rodziną, kolegami czy przyjaciółmi. Najczęściej, jako zapalnik wywołujący chorobę psychiczną, wymieniają traumatyczne przeżycie. A gdyby tak Twoi rodzice poddawali Cię wielkiemu eksperymentowi i chcieli wychować sobie mordercę? Taki problem przedstawia Charlie Huston w swojej książce "Skinner", którą poleca między innymi Stefan Król. Przyznam szczerze, opis fabuły niezwykle mi się spodobał i od razu wiedziałem, że to jest książka, którą muszę mieć w swojej biblioteczce. Czy się zawiodłem? Czy wręcz przeciwnie, nie mogłem oderwać się od lektury? Zapraszam do czytania recenzji "Skinnera".

3 maj 2015

0

Cienka granica między geniuszem, a szaleńcem



Z czym kojarzą się Wam Chiny? Duży kraj gdzieś w Azji, masa ludzi, Made in China? Myślenie stereotypowe, owszem, ale tak naprawdę Europejczycy niewiele wiedzą o życiu codziennym mieszkańców dalekiej Azji. Wydano mnóstwo książek o Chinach, podróżnicy wielokrotnie organizowali spotkania, opowiadali o ich spotkaniu z inną kulturą, jak musieli sobie radzić - niejednokrotnie opowiadają o tym z niezwykłą pasją, z takich spotkań czy tekstów można wiele się dowiedzieć, serio, ale jestem człowiekiem jakim jestem i tak naprawdę moje poznanie czegokolwiek polega na doświadczeniu. Gdybym chciał przekonać się na własnej skórze jak wygląda życie w Chinach, czy gdziekolwiek indziej, musiałbym tam polecieć i się o tym przekonać. A jak to jest z literaturą rodem z Azji? Chińczycy przecież wynaleźli papier, a jednak nie często słyszymy o światowym sukcesie chińskiego pisarza, który podbija świat swoją powieścią. To temat na osobny post, z resztą bardzo ciekawy, jednak nie o tym dzisiaj chciałbym z Wami porozmawiać.

1 maj 2015

0

Podsumowanie pracowitego kwietnia



Pracowity kwiecień skończył się dokładnie wczoraj. Licealiści kują do matury, gimnazjaliści pisali testy, a ja czytałem książki. Podsumowanie miesiąca stało się już tradycją, a jednocześnie dobrą formą na podlinkowanie swoich własnych wpisów. Zeszły miesiąc to także walka z nowym szablonem bloga, bawienie się w detale, bój z Disqusem, przez którego musiałem usunąć wszystkie komentarze. Nie było łatwo, ale dałem radę i obecny wygląd bardzo mi odpowiada. Nie przedłużam już i zapraszam Was na podsumowanie kwietnia!