14 cze 2014

42 Comments

Kamil pisze #6 Ból dupy czyli gdzie się podział indywidualizm?


A dzisiaj będzie ból dupy. Nie wiem czy ktoś pisał o tym przede mną, ani czy wylewał swoje żale. Ten post potraktujcie jak chcecie, jeśli kogoś obrażę, od razu mówię, że nie jest to moim zamiarem - to moje krótkie i treściwe przemyślenia książkowe. Po ostatnich wizytach na portalach czytelniczych i akcjach promocyjnych, jak i samych wszędobylskich recenzjach postanowiłem spiąć poślady i coś niecoś o tym napisać. Chodzi mi o fałsz, zakłamanie i kompletnie fałszywy subiektywizm recenzji, które nie są szczere, a napisane pod wpływem ogólnoświatowego szału i (nie daj Boże) wydawnictwa naciskającego na pozytywną recenzję (jak wszyscy piszą wspaniałe recenzje to Ty też musisz, prawda?) Widać to zwłaszcza po recenzjach niedojrzałych nastolatek, które cieszą się z byle jakiej książki jak bezdomny z kawałka chleba, po czym zabierają się do pisania recenzji wspaniałego gniota.



Jak sami wiecie, w książkowej blogosferze roi się od różnorakich blogów, jedne są lepsze inne gorsze, lecz tak naprawdę 60% procent z nich nie nadaje się do czytania. Blogów na które regularnie wchodzę jest mnóstwo, jednak każdy z nich ma w sobie coś co przyciąga uwagę - wygląd, zdrowy subiektywizm, styl pisania, ciekawe książki czy po prostu duża popularność i udzielać się na takim blogu wypada. Jednak w stosunku do wszystkich blogów jest ich mała garstka, bo w zalewie pseudo-blogów, tak naprawdę zakładanych tylko po to by dostawać książki ciężko dorobić się stałych czytelników. A my, normalni czytelnicy i blogerzy chcemy czytać to co nas interesuje, by przy recenzji kierować się zdrowym rozsądkiem.

Słyszałem o jednym takim przypadku, kompletnie z kosmosu. Otóż, jedno czternastoletnie dziecko zapragnęło być szanowanym i dobrze piszącym recenzentem. Ale nie chciało czekać kilku miesięcy aż blog zacznie być choć ciut rozpoznawalny, i co ważniejsze, będzie miał stałych czytelników. Ów dziecko pozakładało masę fikcyjnych kont na bloggerze i googlach, założyło bloga z mało chwytliwą nazwą i zabrało się do pracy. Napisała parę zdań o jakiś książkach, porozsyłała linki do swoich kumpeli, te nabiły jej kilka wyświetleń na dzień, ale czternastolatka miała już inny plan - wchodziła w z każdego konta na swojego bloga po kilkadziesiąt razy dziennie, komentowała swoje własne wpisy i.. zachwalała je pod niebiosa. Czy spotkaliście się kiedyś z takim.. narcyzem? Ja czytając tę historię, wprost spadłem z krzesła, a to nie był koniec. Po dwóch tygodniach blog dziecka miał 10 tysięcy wyświetleń, gdy nikt tak naprawdę o nim nie słyszał. I tu zaczyna się zabawa, bo dziecko zaczęło pisać do wydawnictw, z prośbą o współpracę, niemal żebrząc o książki, powołując się na niesamowite statystki i liczbę wejść w tak krótkim czasie. Nawiązało ono około 10 różnych współprac i książki zaczęły przychodzić regularnie. Na blogu przez dwa miesiące cisza, później na kupę wszystkie recenzje pochwalne i wspaniałe pojawiały się na blogu i schemat się powtarzał. Jakie książki ów dziecko chciało, zapytacie.. Ano mniej więcej takie:




Okładki są koszmarne, tandetne i badziewne. Ich treść porównywalna. Sprawa wyszła na jaw. Blog usunięto. Co nam to daje? W sieci jest mnóstwo takich blogów - prowadzonych przez młode nastolatki, które w pogoni za darmochą, pieniędzmi i nic nie robieniem, wyczuły darmowe książki,które mogą później sprzedać - ja się pytam po co? Ból dupy się włącza i no nie mogę. To my piszemy najlepiej jak umiemy, często ciężko się wybić, zebrać publiczność, jesteśmy pożerani prze starszych, doświadczonych bloggerów, którzy też muszą walczyć. Dodajmy do tego te dzieci, które zabierają nam potencjalne współprace z wydawnictwami, które lubimy i cenimy (na szczęście jest takich mało, które wydają takie shity) i mamy mieszankę, która czasem skutecznie zniechęca nas do pisania.

Teraz będziecie mogli mnie zgnoić. Tak jak ja, wchodzicie codziennie na swojego bloga, lukacie co inni piszą i o czym, zaglądacie do tych, którzy mają coś ciekawego do napisania lub chwalę faktycznie dobrą książkę, której nie mieliście okazji czytać. Tak samo jak ja, chodzicie do kina lub czasem oszukujecie i oglądacie w internetach. Ale mam serdecznie dość, dziękczynnych i pochwalnych recenzji książek i filmów, które miały swoją premierę, podkreślając majestatyczność książki. Kilka miesięcy temu miała miejsce premiera Złodziejki książek - przeciętny film, lekko niedopracowany, w zamyśle autora mający jakąś większą głębię. Wraz z podbijaniem kina, w blogosferze pojawiały się masowo recenzje książki Zusaka. Ale to co działo się niedawno to ludzkie pojęcie przechodzi. Czy jest tutaj ktoś kto nie słyszał o Gwiazd naszych wina? Nie? Film, a raczej książka jakich WIELE, historia jakich WIELE, bohaterowie jakich WIELE. Nie rozumiem fenomenu, ani nie chcę rozumieć. Wystarczyło mi przeczytanie dwóch recenzji o tej zniewalającej książce, która przewróciła życie autorki recenzji do góry nogami.. Mało tego, wg recenzentki książka jest oryginalna i jedyna w swoim rodzaju. Nope. To styl autora i jego pisanie jest jedyne w swoim rodzaju. To jego interpretacja zdarzeń i sposób myślenia są oryginalne.
Takich recenzji było kilka, które skutecznie obrzydziły mi tę książkę. Nie przeczytam i wątpie by mnie ktoś do tego nakłonił. Błagam, nie idźcie za wszystkimi jak w powieściach Orwella, tylko wyróżniajcie się czymś, to przysporzy Wam większej ilości fanów.

Tak samo było i o zgrozo nadal jest o Niezgodnej. Co to właściwie jest? O czym? Czy jest to oryginalne i niepowielające innych schematów? Z chęcią przeprowadziłbym ankietę wśród czytelników tejże książki, a raczej jej fanów. Zapytałbym ich o wiek. Jestem ciekaw wyników.

Czy ktoś pisał recenzję 28 grudnia, gdy do kin wchodził Hobbit? Czy ktoś pisał recenzję gdy do kin wchodził Na skraju jutra? Czy ktoś pisał o Medicusie?

Kolejny ból dupy. Wszyscy wiecie, że uwielbiam fantastykę. Jednak nie tę pseudofanasty proponowane nam przez zagranicznych autorów, którzy mają stały przepis na książkę - wymyślony, byle jaki, niedopracowany świat, bohater sierota, jednocześnie błyskotliwy i inteligentny, zalążek rebelii i przydupas na boku, który często jest nieszczęśliwie zakochany w naszym herosie. Jesteśmy zalewani takimi książkami, a ludzie tłumnie je kupują, pomijając autorów polskich (choć nie wszyscy są pisarskimi geniuszami, a niektórych grafomania powoduje zgrzytanie zębów) czy klasyczne fantasy, które coś ze sobą niesie? W tym momencie poczułem się jak stary dziadek, który nie rozumie młodych, i jest zgrzybiałym zrzędą. Może i zrzędzę, ale kiedy ostatnio czytałem nową i dobrą książkę fantasy? Nie pamiętam ;) Ten problem najbardziej widać na różnorakich fanpejdżach - niektórzy z Was mają strony swoich blogów na twarzoksiążce i lubicie takie i inne strony o książkach. Adminowie takich stron (często w wieku 14-17 lat) często robią zawody lub wykreślanki książek - ludzie głosują kto wygrywa i tym sposobem wybierają najlepszą książkę fantasy. Przytoczę jeden taki ranking:  w szranki weszło 8 najlepszych, wybranych przez czytelników strony, książek fantasy: Harry Potter, Zmierzch, Trylogia Czasu, Dary Anioła, Percy Jackson, Rywalki, Niezgodna i Igrzyska Śmierci. Oprócz pierwszego wyboru opuszczę zasłonę milczenia na ten wybór i nie będę komentował. Osobiście przeczytałem pierwszą i ostatnią pozycję - reszta mnie nie interesuje :)

Miało być krótko, a wyszło jak zwykle - trzy potężne bóle dupska, które na pewno nie znikną, a znając gust nastolatek, będzie się pogłębiał. Nie proponujcie mi żadnej maści, to nic nie da, a z tym tekstem zróbcie co chcecie - wyśmiejcie, pochwalcie, udostępnijcie czy dodajcie do folderu głupie pieprzenie.