Serialkon – pierwszy w Polsce konwent o serialach odbył się 23 listopada w Krakowie w Bibliotece na Rajskiej i jej Artetece. Ryzykowny eksperyment takie głosy pojawiały się, gdy organizatorzy ogłosili swoją ideę. Zainteresowanie potencjalnych uczestników przerosło oczekiwania chyba wszystkich – ponad 800 osób zapisanych na wydarzeniu na FB, obszerny program prelekcji. W tym miejscu trzeba wspomnieć, że chętnych do wygłoszenia swojego wykładu było naprawdę sporo, a tylko nieliczni mogli wystąpić przed publicznością w niedzielę. Tego dnia było wszystko – ciekawe dyskusje, beznadziejne wystąpienia, poprzebierani maniacy, gry planszowe, różne, fanowskie rzeczy do kupienia – fan seriali mógł czuć się jak w niebie. Nasza relacja opiera się głównie na notatkach Lubej, której z tego miejsca serdecznie dziękuję :)
29 lis 2014
0
Kamil pisze #16 Wielka relacja z pierwszego w Polsce konwentu o serialach! SERIALKON 2014. eKulturalni tu byli!
By Kamil / Posted on 21:33 /
27 lis 2014
0
!Top5 Gadżetów dla book geeka! Najlepsze prezenty pod choinkę!
By Kamil / Posted on 16:28 / !TOP5
Za miesiąc będzie po świętach. Zleciało, prawda? Jeszcze nie tak dawno bawiliśmy się na Sylwestrze 2013/2014, a za nieco ponad miesiąc powitamy nowy rok. Jednak zanim do tego dojdzie, najpierw zasiądziemy do wigilijnego stołu, dopełnimy tradycję i obdarujemy swoich bliskich prezentami. Jesteśmy bibliofilami. Kochamy książki. Rodzina i znajomi nie powinni mieć problemu z wybraniem idealnego, gwiazdkowego prezentu. Jednak nie samą książką człowiek żyje! Zaraz Wam to udowodnię! Przedstawiam Wam listę 5 gadżetów, które będziecie chcieli mieć w swoich domach. Koniecznie pokażcie ten post swoim bliskim!
25 lis 2014
0
Kamil gra #8 Apacze i Komancze. Zostań władcą prerii!
Czy to na lekcjach historii czy różnorakich westernach stykamy się z Indianami i ich krwawą i smutną historią. Żyjący w zgodzie z naturą, z niesamowitym szacunkiem podchodzili do natury i jej darów. Ich rytuały przeszły do legendy. Dzieciaki na balach przebierańców często noszą (zwłaszcza przedstawiciele płci brzydkiej) indiańskie stroje, kołczany, pióropusze i wydają przy tym dziwaczne okrzyki, podkreślając to wszystko tańcem wokół wyimaginowanego ogniska. Gra planszowa Apacze i Komancze pozwala nam wcielić się w rolę przywódcy małej grupy Indian, którzy pragną rozwinąć swój obóz w małą społeczność, z dala od problemów i ludzi Wschodu. Apacze i Komancze to gra strategiczna, która wymaga od nas skupienia, przewidywania i dobrej organizacji. Jak wygląda mechanika gry? Zapraszam do lektury.
22 lis 2014
0
Bum na żywe trupy wciąż trwa i nie zanosi się, by coś zagroziło jego pozycji światowego fenomenu. Najpierw był wysoko oceniany komiks Roberta Kirkmana, później powstał bardzo dobry serial, którego piąty sezon właśnie trwa. Różnić pomiędzy nimi sporo, zarówno w kreacji postaci jak i opisywanych wydarzeniach, jednak fanów to nie zraża, bo obie historie wzajemnie się uzupełniają i dają pełniejszy obraz skali wydarzenia. Z zombiakami jest tak, że albo je polubisz albo nie. Innej opcji nie ma. Jeśli jesteś ich fanem połkniesz wszystko co z nimi związane i będziesz się cieszył, że dostałeś coś nowego, jakąś nową opowieść i nie będzie dla Ciebie ważne kto to napisał - żywe trupy zapewniają niezłą zabawę. Osobiście lubię te stwory i historie z nimi związane, jednak prawdziwych emocji dostarczają gry z ich udziałem - tam to dopiero można się przestraszyć! Wydawnictwo SQN ponad dwa tygodnie wydało drugą część Upadku Gubernatora, niejako kończąc pewien rozdział w tej powieści. Zapraszam na recenzję!
Lubisz zombie? To książka dla Ciebie!
![Bum na żywe trupy wciąż trwa i nie zanosi się, by coś zagroziło jego pozycji światowego fenomenu. Najpierw był wysoko oceniany komiks Roberta Kirkmana, później powstał bardzo dobry serial, którego piąty sezon właśnie trwa. Różnić pomiędzy nimi sporo, zarówno w kreacji postaci jak i opisywanych wydarzeniach, jednak fanów to nie zraża, bo obie historie wzajemnie się uzupełniają i dają pełniejszy obraz skali wydarzenia. Z zombiakami jest tak, że albo je polubisz albo nie. Innej opcji nie ma. Jeśli jesteś ich fanem połkniesz wszystko co z nimi związane i będziesz się cieszył, że dostałeś coś nowego, jakąś nową opowieść i nie będzie dla Ciebie ważne kto to napisał - żywe trupy zapewniają niezłą zabawę. Osobiście lubię te stwory i historie z nimi związane, jednak prawdziwych emocji dostarczają gry z ich udziałem - tam to dopiero można się przestraszyć! Wydawnictwo SQN ponad dwa tygodnie wydało drugą część Upadku Gubernatora, niejako kończąc pewien rozdział w tej powieści. Zapraszam na recenzję! Czytelnicy książek Jaya Bonansinga wiedzą, że akcja toczy się z kompletnie innej perspektywy niż mieliśmy do czynienia w komiksie czy serialu. Wszystko widzimy i przeżywamy dzięki Philipowi Balke'owi, czyli nie komu innemu jak słynnemu Gubernatorowi - to on przeszedł drogę przez śmierć by powołać do życie małą mieścinę - Woodbury, oazę spokoju i kawałek normalnego życia dla wszystkich szczęśliwców, którzy przeżyli epidemię. W poprzedniej części Upadku Gubernatora spotkała tragiczna męczarnia, po której został pozostawiony na pewną śmierć - dzięki lojalnym mieszkańcom udaje mu się wyjść z beznadziejnej sytuacji względnie całym. Jednak po tym wydarzeniu coś się zmieniło. Blake umarł, pozostawiony na pastwę Gubernatora, który przy życiu trzyma niewyobrażalna chęć zemsty. Drugim głównym bohaterem jest Lilly - kobieta, która kilka miesięcy wcześniej chciała obalić wodza i jego rządy, a która teraz jest mu lojalna aż do śmierci. To ona dowodzi mieszkańcami miasteczka, kiedy Gubernator dochodzi do siebie. To ona jest uczestniczką makabrycznego planu zarządcy i chcąc czy nie stanie w obliczu niewypowiedzianej tragedii. Autor w poprzednich częściach przyzwyczaił nas do psychologicznej analizy zachować bohaterów - tak i tutaj mamy zapis wszystkich myśli jakie im chodzą po głowach. Tylko Gubernator pozostaje zagadką, która sami musimy rozwiązać - wszyscy inni jasno określają swoje zamiary, wiemy co czują, co przeżywają, jakie mają plany na przyszłość. W obliczu ataku żywych trupów mogłoby się wydawać, że takie przerywniki spowalniają akcję, jednak są one utrzymane w pośpiesznej, niemalże panicznej atmosferze, przez co dodatkowo odczuwamy strach przed zombiakami. Nieco niezrozumiała jest dla mnie pewna powtarzalność, której w łatwy sposób można by było uniknąć. Wiadomo - ciemne zaułki, korytarze skąpane w gęstym mroku - oznaczają tylko jedno. Jednak wszystkie akcje bohaterów, ich bohaterskie zrywy zawsze kończą się tak samo i tutaj nie będę Wam zdradzał jak. Po pewnym czasie sami możemy się domyślić co się stanie i to z niezłą dokładnością, bo autor ma czasem dziwną tendencję do spojlerowania - no może nie w czystej postaci, ale niejako zapowiada wydarzenia, zapewne w celu podkręcenia atmosfery i wzbudzenia naszej ciekawości - ja takich zabiegów po prostu nie lubię. Główna akcja książki dzieje się wokół dwóch, dla mieszkańców Woodbury kluczowych wydarzeń, które zmienią ich społeczność na zawsze, Od drugiej części powieści wyczuwamy pewną zmianę w ich zachowaniu i stosunku do Gubernatora, tutaj autor naprawdę dobrze opisuje zależności w małych grupkach i jak strach przed jednym człowiekiem może sparaliżować całą społeczność. Stojąc w obliczu zagrożenia umarlakami zawsze wybierzemy mniejsze zło, zwłaszcza gdy druga osoba ma na nas ogromny wpływ i karmi nas swoimi kłamstwami - katastrofa nadciągnie prędzej czy później. Od początku książki jesteśmy na nią przygotowywani i tak naprawdę akcja rozwija się dopiero w jej drugiej części. Autor Upadku Gubernatora sili się na zaskakujące (w jego mniemaniu) zwroty akcji - jest ich naprawdę sporo, wszelkie sytuacje w jakich są stawiani poszczególni bohaterowie zmieniają się jak w kalejdoskopie. Nieraz można się w tym wszystkim pogubić, zwłaszcza gdy są one niewyjaśnione, a dzielni bohaterowie zmieniają swoje zachowanie o 180 stopni. Trochę razi traktowanie po macoszemu innych postaci, zwłaszcza tej drugiej strony - tak po prawdzie po obu mamy tyle trupów co w żadnej innej części przygód Gubernatora i nie mówię tutaj o zombie. Niemniej jednak książkę czyta się bardzo dobrze, a kartki same się przewracają. Czytelnik jest dogłębnie wprowadzany w omawianą sytuację, wie z czym ma do czynienia, a bohaterowie są dobrze skonstruowani. Jesteśmy karmieni informacjami i tylko my wiemy co czeka naszych herosów tuż za rogiem. Akcja pędzi niczym rozpędzony japoński pociąg, a fabuła biegnie niezwykle szybko i widowiskowo. Co ciekawe w tej części mamy więcej opisów uczuć i zachowań bohaterów niż samych dialogów - co nie zmienia faktów, że Upadek Gubernatora czyta się niezwykle szybko. Pozycja absolutnie obowiązkowa dla wszystkich fanów zombie. Upadek gubernatora to kawał dobrego horroru w znanym nam stylu Jaya Bonansingi - malownicze opisy flaków, mózgów, fontann krwi i rozkładającego się mięsa atakują nas ze wszystkich stron, powodując obrzydzenie i mdłości. Te właśnie opisy są najmocniejszą stroną książki, to one stanowią fundament tej książki i to one wyznaczają niezwykle wysoką jakość opowieści. Jeśli szukacie prezentu dla fana umarlaków - ta pozycja wywoła na jego twarzy wielki uśmiech! Za kolejne spotkanie z psychopatycznym Gubernatorem dziękuję Bum na żywe trupy wciąż trwa i nie zanosi się, by coś zagroziło jego pozycji światowego fenomenu. Najpierw był wysoko oceniany komiks Roberta Kirkmana, później powstał bardzo dobry serial, którego piąty sezon właśnie trwa. Różnić pomiędzy nimi sporo, zarówno w kreacji postaci jak i opisywanych wydarzeniach, jednak fanów to nie zraża, bo obie historie wzajemnie się uzupełniają i dają pełniejszy obraz skali wydarzenia. Z zombiakami jest tak, że albo je polubisz albo nie. Innej opcji nie ma. Jeśli jesteś ich fanem połkniesz wszystko co z nimi związane i będziesz się cieszył, że dostałeś coś nowego, jakąś nową opowieść i nie będzie dla Ciebie ważne kto to napisał - żywe trupy zapewniają niezłą zabawę. Osobiście lubię te stwory i historie z nimi związane, jednak prawdziwych emocji dostarczają gry z ich udziałem - tam to dopiero można się przestraszyć! Wydawnictwo SQN ponad dwa tygodnie wydało drugą część Upadku Gubernatora, niejako kończąc pewien rozdział w tej powieści. Zapraszam na recenzję! Czytelnicy książek Jaya Bonansinga wiedzą, że akcja toczy się z kompletnie innej perspektywy niż mieliśmy do czynienia w komiksie czy serialu. Wszystko widzimy i przeżywamy dzięki Philipowi Balke'owi, czyli nie komu innemu jak słynnemu Gubernatorowi - to on przeszedł drogę przez śmierć by powołać do życie małą mieścinę - Woodbury, oazę spokoju i kawałek normalnego życia dla wszystkich szczęśliwców, którzy przeżyli epidemię. W poprzedniej części Upadku Gubernatora spotkała tragiczna męczarnia, po której został pozostawiony na pewną śmierć - dzięki lojalnym mieszkańcom udaje mu się wyjść z beznadziejnej sytuacji względnie całym. Jednak po tym wydarzeniu coś się zmieniło. Blake umarł, pozostawiony na pastwę Gubernatora, który przy życiu trzyma niewyobrażalna chęć zemsty. Drugim głównym bohaterem jest Lilly - kobieta, która kilka miesięcy wcześniej chciała obalić wodza i jego rządy, a która teraz jest mu lojalna aż do śmierci. To ona dowodzi mieszkańcami miasteczka, kiedy Gubernator dochodzi do siebie. To ona jest uczestniczką makabrycznego planu zarządcy i chcąc czy nie stanie w obliczu niewypowiedzianej tragedii. Autor w poprzednich częściach przyzwyczaił nas do psychologicznej analizy zachować bohaterów - tak i tutaj mamy zapis wszystkich myśli jakie im chodzą po głowach. Tylko Gubernator pozostaje zagadką, która sami musimy rozwiązać - wszyscy inni jasno określają swoje zamiary, wiemy co czują, co przeżywają, jakie mają plany na przyszłość. W obliczu ataku żywych trupów mogłoby się wydawać, że takie przerywniki spowalniają akcję, jednak są one utrzymane w pośpiesznej, niemalże panicznej atmosferze, przez co dodatkowo odczuwamy strach przed zombiakami. Nieco niezrozumiała jest dla mnie pewna powtarzalność, której w łatwy sposób można by było uniknąć. Wiadomo - ciemne zaułki, korytarze skąpane w gęstym mroku - oznaczają tylko jedno. Jednak wszystkie akcje bohaterów, ich bohaterskie zrywy zawsze kończą się tak samo i tutaj nie będę Wam zdradzał jak. Po pewnym czasie sami możemy się domyślić co się stanie i to z niezłą dokładnością, bo autor ma czasem dziwną tendencję do spojlerowania - no może nie w czystej postaci, ale niejako zapowiada wydarzenia, zapewne w celu podkręcenia atmosfery i wzbudzenia naszej ciekawości - ja takich zabiegów po prostu nie lubię. Główna akcja książki dzieje się wokół dwóch, dla mieszkańców Woodbury kluczowych wydarzeń, które zmienią ich społeczność na zawsze, Od drugiej części powieści wyczuwamy pewną zmianę w ich zachowaniu i stosunku do Gubernatora, tutaj autor naprawdę dobrze opisuje zależności w małych grupkach i jak strach przed jednym człowiekiem może sparaliżować całą społeczność. Stojąc w obliczu zagrożenia umarlakami zawsze wybierzemy mniejsze zło, zwłaszcza gdy druga osoba ma na nas ogromny wpływ i karmi nas swoimi kłamstwami - katastrofa nadciągnie prędzej czy później. Od początku książki jesteśmy na nią przygotowywani i tak naprawdę akcja rozwija się dopiero w jej drugiej części. Autor Upadku Gubernatora sili się na zaskakujące (w jego mniemaniu) zwroty akcji - jest ich naprawdę sporo, wszelkie sytuacje w jakich są stawiani poszczególni bohaterowie zmieniają się jak w kalejdoskopie. Nieraz można się w tym wszystkim pogubić, zwłaszcza gdy są one niewyjaśnione, a dzielni bohaterowie zmieniają swoje zachowanie o 180 stopni. Trochę razi traktowanie po macoszemu innych postaci, zwłaszcza tej drugiej strony - tak po prawdzie po obu mamy tyle trupów co w żadnej innej części przygód Gubernatora i nie mówię tutaj o zombie. Niemniej jednak książkę czyta się bardzo dobrze, a kartki same się przewracają. Czytelnik jest dogłębnie wprowadzany w omawianą sytuację, wie z czym ma do czynienia, a bohaterowie są dobrze skonstruowani. Jesteśmy karmieni informacjami i tylko my wiemy co czeka naszych herosów tuż za rogiem. Akcja pędzi niczym rozpędzony japoński pociąg, a fabuła biegnie niezwykle szybko i widowiskowo. Co ciekawe w tej części mamy więcej opisów uczuć i zachowań bohaterów niż samych dialogów - co nie zmienia faktów, że Upadek Gubernatora czyta się niezwykle szybko. Pozycja absolutnie obowiązkowa dla wszystkich fanów zombie. Upadek gubernatora to kawał dobrego horroru w znanym nam stylu Jaya Bonansingi - malownicze opisy flaków, mózgów, fontann krwi i rozkładającego się mięsa atakują nas ze wszystkich stron, powodując obrzydzenie i mdłości. Te właśnie opisy są najmocniejszą stroną książki, to one stanowią fundament tej książki i to one wyznaczają niezwykle wysoką jakość opowieści. Jeśli szukacie prezentu dla fana umarlaków - ta pozycja wywoła na jego twarzy wielki uśmiech! Za kolejne spotkanie z psychopatycznym Gubernatorem dziękuję SQN](http://3.bp.blogspot.com/-1PoqBRiUP2s/VHBxPpSx8zI/AAAAAAAABhI/kNjDmbpwmRk/s1600/CAM00499.jpg)
20 lis 2014
0
Czy ktokolwiek z Was słyszał o królu Arturze? Nie, nie.. to złe pytanie. Ekhem! Czy ktokolwiek z Was nie miał styczności z wielkim królem Arturem, Merlinem, Lancelotem, Tristanem, Camelotem czy Excaliburem? Wątpię. Już od najmłodszych lat słyszymy o dzielnym młodzianie, który jako jedyny wyciągnął miecz ze skały, a później, przy pomocy potężnego czarodzieja, rządził swoim królestwem, będąc sprawiedliwym i szanowanym władcą. Motyw króla był wykorzystywany w literaturze setki razy, w kinematografii nie da się zliczyć różnorakich kreacji czarodzieja Merlina, dzielnego Lancelota, a poszukiwania Świętego Grala i dyskusje czym on tak naprawdę jest były poruszane dziesiątki razy. Główne dzieło, z którego czerpią wszyscy na świecie jet niezrozumiałe dla współczesnego świata - 800 stronicowa książka napisana w 1485 roku przez sir Thomasa Malory'ego jest pełna długich opisów walk rycerskich, wątki często są niedokańczane, a uśmiercone postaci nagle pojawią się kilka stron dalej całkiem zdrowe i szczęśliwe. Z legendą Le Morte d'Arthur, bo taki tytuł nosi owo dzieło, spróbował się zmierzyć Peter Ackroyd, nadając mu współczesnej, dramatycznej natury. Jak mu wyszło? Zapraszam na recenzję.
Z czym kojarzy Ci się Okrągły Stół?
By Kamil / Posted on 19:19 / 5/10, Peter Ackroyd
![](http://4.bp.blogspot.com/-BiounXWE_WY/VGzAjTLV_sI/AAAAAAAABek/44R2SKt6tsg/s1600/237041_smierc-krola-artura_613.jpg)
18 lis 2014
0
![Tak jak powyżej, nowy numer Fanbooka można znaleźć w kioskach już od wczoraj. Jednak czy tylko mi się wydaję, że na ten numer czekałem o jeden miesiąc więcej niż zwykle? Do końca nie jestem pewny, może Wy wyprowadzicie mnie z błędu. W poniedziałek nie mogłem go nigdzie znaleźć, dlatego dzisiaj skoro świt, koło 11 (dla studenta to i tak dość wcześnie!) poszedłem przed zajęciami do kiosku i nabyłem swój egzemplarz. Pierwsze wrażenie - ta sama faktura papieru i cena. Ale czy coś się zmieniło od pierwszego numeru? Raczej nie, jednak zapraszam Was na krótki przegląd zawartości nowego numeru czasopisma. Od pierwszej strony krzyczy do nas informacja o (kolejnym) konkursie na najlepszego blogera 2014 roku. Piszę kolejny, bo co strona czy magazyn to pod koniec roku mamy do czynienia z różnymi plebiscytami na najlepszą książkę/autora/wydarzenia/premierę/debiut/blogera/recenzję roku. Czym różni się ten wymyślony przez redakcję Fanbooka? Na swojego ulubionego blogera nie można głosować przez Internet, tylko trzeba wysłać na odpowiedni adres odpowiedni głos. Pomysł ciekawy, zważywszy, że można uniknąć oszustów, którzy założyliby masę fikcyjnych kont mailowych i głosowali na siebie (tak, znam takie przypadki) czy robili wydarzenia na FB, żeby głosować właśnie na nich. Fanbook odcina się od tego typu zagrywek i stara się byśmy ruszyli tyłki sprzed laptopa, oderwali się na chwilę od książki i wysłali do nich swój głos. Oczywiście może zdarzyć się (pomysł Lubej) że wykupimy cały nakład w kiosku i będziemy wysyłać kartki z głosami, podpisane na inne nazwiska (dobra, to mój pomysł :P) i tak można dorobić się zwycięstwa. Mam jednak nadzieję, że nikt tak nie zrobi i wszystko odbędzie się uczciwie, zwłaszcza, że nagrody są niezwykle kuszące :D Jakiś inny konkurs? Jest na najlepszą recenzję książki, do której chętnie wracamy. Oczywiście taki tekst nie może przekroczyć 2000 znaków. Oczywiście, jak wymieniłem wyżej, jest i konkurs na najlepszą książkę roku 2014 - każdy może nadesłać swoją RECENZJĘ O OBJĘTOŚCI MAX 500 ZNAKÓW (jak ludzie, pytam się jak?!) do 31 grudnia. Do wygrania, a jakże książki. W numerze mamy też rozwiązanie konkursu na najlepsze książki dla kobiet - gratuluję wszystkim zwycięzcom, a raczej zwyciężczyniom. Dział taki jak Blogerzy polecają znalazł się i w tym numerze, jednak można dojść do jednego, pozytywnego wniosku - poziom nadesłanych recenzji znacząco różni się od tych pierwszych, które pisali jacyś prawdziwi grafomanii bez pomysłu na tekst. Tak moi Drodzy, jest lepiej i recenzje czyta się z większą przyjemnością. Szkoda, że w gronie różnych blogerek jest tylko jeden bloger.. Jak zwykle denerwują mnie teksty Lubomira Bakera, który w jednym stwierdza, że nie lubi powieści krótszych niż 350 stron, bo nie lubi gdy przyzwyczai się do bohatera i nagle ta więź i szansa na bliższą znajomość zostanie mu zabrana. Czyli mam rozumieć, że autor nie lubi takich klasyków jak Mały Książe, Duma i uprzedzenie, Folwark Zwięrzęcy, Rok 1984, Wielki Gatsby, Dziady czy Kamienie na szaniec? Argumentacja słaba, jak cały tekst, chociaż każdy może odbierać lekturę na swój, własny sposób. W jednym się z nim zgadzam - tak samo nienawidzę Doskonałego Damianka z serii o Koszmarnym Karolku, serii w której się zaczytywałem po kilka razy jako mały brzdąc. Bardzo spodobały mi się wywiady, zwłaszcza z Panem Marianem Zacharskim, Marcinem Wrońskim (świetnie opowiada o swojej karierze) i z Jonem Ronsonem autorem książki Czy jesteś psychopatą? Przez ten wywiad z wielką chęcią przeczytałbym książkę :) Natomiast już od dłuższego czasu zabieram się za książki Pana Wrońskiego, ale ciągle cierpię na brak czasu, na półkach czeka na mnie zbyt dużo książek i tak smutno zawodzą przeczyytaj mniee, teraz mnie...! Bardzo spodobał mi się artykuł 10 najbardziej szkodliwych książek dla przyszłych pisarzy. Pomysł bardzo ciekawy, a i książki przednie. O co chodzi? Są książki, których początkujący pisarze nie powinni czytać, bo zechcą pisać w sposób, jaki przedstawił to ktoś inny i wyszedł mu z tego całkiem popularny klasyk. W zestawieniu takich książek znajdziemy Władcę Pierścieni, Komu bije dzwon Hemingwaya, Władcę much czy Krwawy południk McCarthy'ego. Strzeżcie się więc, wszyscy debiutanci! Takie same odczucia mam względem tekstów i artykułów o fanfikach, fandomach i ich twórcach. Można się naprawdę sporo dowiedzieć, jeśli ktoś nie siedzi w temacie i nie wie o co chodzi. Jeśli będziecie chcieli kiedyś przeczytać coś nowego, przygody Waszych ulubionych bohaterów zakończyły się w sposób niesatysfakcjonujący - przeczytajcie ten artykuł i zanurzcie się w świat twórczości takich samych fanów jak Wy. To tyle. Cena bez zmian, faktura papieru bez zmian, jakość zdjęć bez zmian. Na plus jest mniejsza ilość literówek i błędów, które w poprzednich numerach były dość nagminne. Nie pozostaje mi nic innego jak zachęcić Was do lektury i życzyć powodzenia w konkursie na najlepszego blogera - niech zwycięży najlepszy! Tak jak powyżej, nowy numer Fanbooka można znaleźć w kioskach już od wczoraj. Jednak czy tylko mi się wydaję, że na ten numer czekałem o jeden miesiąc więcej niż zwykle? Do końca nie jestem pewny, może Wy wyprowadzicie mnie z błędu. W poniedziałek nie mogłem go nigdzie znaleźć, dlatego dzisiaj skoro świt, koło 11 (dla studenta to i tak dość wcześnie!) poszedłem przed zajęciami do kiosku i nabyłem swój egzemplarz. Pierwsze wrażenie - ta sama faktura papieru i cena. Ale czy coś się zmieniło od pierwszego numeru? Raczej nie, jednak zapraszam Was na krótki przegląd zawartości nowego numeru czasopisma. Od pierwszej strony krzyczy do nas informacja o (kolejnym) konkursie na najlepszego blogera 2014 roku. Piszę kolejny, bo co strona czy magazyn to pod koniec roku mamy do czynienia z różnymi plebiscytami na najlepszą książkę/autora/wydarzenia/premierę/debiut/blogera/recenzję roku. Czym różni się ten wymyślony przez redakcję Fanbooka? Na swojego ulubionego blogera nie można głosować przez Internet, tylko trzeba wysłać na odpowiedni adres odpowiedni głos. Pomysł ciekawy, zważywszy, że można uniknąć oszustów, którzy założyliby masę fikcyjnych kont mailowych i głosowali na siebie (tak, znam takie przypadki) czy robili wydarzenia na FB, żeby głosować właśnie na nich. Fanbook odcina się od tego typu zagrywek i stara się byśmy ruszyli tyłki sprzed laptopa, oderwali się na chwilę od książki i wysłali do nich swój głos. Oczywiście może zdarzyć się (pomysł Lubej) że wykupimy cały nakład w kiosku i będziemy wysyłać kartki z głosami, podpisane na inne nazwiska (dobra, to mój pomysł :P) i tak można dorobić się zwycięstwa. Mam jednak nadzieję, że nikt tak nie zrobi i wszystko odbędzie się uczciwie, zwłaszcza, że nagrody są niezwykle kuszące :D Jakiś inny konkurs? Jest na najlepszą recenzję książki, do której chętnie wracamy. Oczywiście taki tekst nie może przekroczyć 2000 znaków. Oczywiście, jak wymieniłem wyżej, jest i konkurs na najlepszą książkę roku 2014 - każdy może nadesłać swoją RECENZJĘ O OBJĘTOŚCI MAX 500 ZNAKÓW (jak ludzie, pytam się jak?!) do 31 grudnia. Do wygrania, a jakże książki. W numerze mamy też rozwiązanie konkursu na najlepsze książki dla kobiet - gratuluję wszystkim zwycięzcom, a raczej zwyciężczyniom. Dział taki jak Blogerzy polecają znalazł się i w tym numerze, jednak można dojść do jednego, pozytywnego wniosku - poziom nadesłanych recenzji znacząco różni się od tych pierwszych, które pisali jacyś prawdziwi grafomanii bez pomysłu na tekst. Tak moi Drodzy, jest lepiej i recenzje czyta się z większą przyjemnością. Szkoda, że w gronie różnych blogerek jest tylko jeden bloger.. Jak zwykle denerwują mnie teksty Lubomira Bakera, który w jednym stwierdza, że nie lubi powieści krótszych niż 350 stron, bo nie lubi gdy przyzwyczai się do bohatera i nagle ta więź i szansa na bliższą znajomość zostanie mu zabrana. Czyli mam rozumieć, że autor nie lubi takich klasyków jak Mały Książe, Duma i uprzedzenie, Folwark Zwięrzęcy, Rok 1984, Wielki Gatsby, Dziady czy Kamienie na szaniec? Argumentacja słaba, jak cały tekst, chociaż każdy może odbierać lekturę na swój, własny sposób. W jednym się z nim zgadzam - tak samo nienawidzę Doskonałego Damianka z serii o Koszmarnym Karolku, serii w której się zaczytywałem po kilka razy jako mały brzdąc. Bardzo spodobały mi się wywiady, zwłaszcza z Panem Marianem Zacharskim, Marcinem Wrońskim (świetnie opowiada o swojej karierze) i z Jonem Ronsonem autorem książki Czy jesteś psychopatą? Przez ten wywiad z wielką chęcią przeczytałbym książkę :) Natomiast już od dłuższego czasu zabieram się za książki Pana Wrońskiego, ale ciągle cierpię na brak czasu, na półkach czeka na mnie zbyt dużo książek i tak smutno zawodzą przeczyytaj mniee, teraz mnie...! Bardzo spodobał mi się artykuł 10 najbardziej szkodliwych książek dla przyszłych pisarzy. Pomysł bardzo ciekawy, a i książki przednie. O co chodzi? Są książki, których początkujący pisarze nie powinni czytać, bo zechcą pisać w sposób, jaki przedstawił to ktoś inny i wyszedł mu z tego całkiem popularny klasyk. W zestawieniu takich książek znajdziemy Władcę Pierścieni, Komu bije dzwon Hemingwaya, Władcę much czy Krwawy południk McCarthy'ego. Strzeżcie się więc, wszyscy debiutanci! Takie same odczucia mam względem tekstów i artykułów o fanfikach, fandomach i ich twórcach. Można się naprawdę sporo dowiedzieć, jeśli ktoś nie siedzi w temacie i nie wie o co chodzi. Jeśli będziecie chcieli kiedyś przeczytać coś nowego, przygody Waszych ulubionych bohaterów zakończyły się w sposób niesatysfakcjonujący - przeczytajcie ten artykuł i zanurzcie się w świat twórczości takich samych fanów jak Wy. To tyle. Cena bez zmian, faktura papieru bez zmian, jakość zdjęć bez zmian. Na plus jest mniejsza ilość literówek i błędów, które w poprzednich numerach były dość nagminne. Nie pozostaje mi nic innego jak zachęcić Was do lektury i życzyć powodzenia w konkursie na najlepszego blogera - niech zwycięży najlepszy!](//3.bp.blogspot.com/-eR7LhyRGZYk/VGtEeTODvLI/AAAAAAAABeM/CF5Sf7Gk3-Q/s1600/fanb.jpg)
Kolejny numer Fanbooka już w kioskach!
By Kamil / Posted on 14:43 /
![Tak jak powyżej, nowy numer Fanbooka można znaleźć w kioskach już od wczoraj. Jednak czy tylko mi się wydaję, że na ten numer czekałem o jeden miesiąc więcej niż zwykle? Do końca nie jestem pewny, może Wy wyprowadzicie mnie z błędu. W poniedziałek nie mogłem go nigdzie znaleźć, dlatego dzisiaj skoro świt, koło 11 (dla studenta to i tak dość wcześnie!) poszedłem przed zajęciami do kiosku i nabyłem swój egzemplarz. Pierwsze wrażenie - ta sama faktura papieru i cena. Ale czy coś się zmieniło od pierwszego numeru? Raczej nie, jednak zapraszam Was na krótki przegląd zawartości nowego numeru czasopisma. Od pierwszej strony krzyczy do nas informacja o (kolejnym) konkursie na najlepszego blogera 2014 roku. Piszę kolejny, bo co strona czy magazyn to pod koniec roku mamy do czynienia z różnymi plebiscytami na najlepszą książkę/autora/wydarzenia/premierę/debiut/blogera/recenzję roku. Czym różni się ten wymyślony przez redakcję Fanbooka? Na swojego ulubionego blogera nie można głosować przez Internet, tylko trzeba wysłać na odpowiedni adres odpowiedni głos. Pomysł ciekawy, zważywszy, że można uniknąć oszustów, którzy założyliby masę fikcyjnych kont mailowych i głosowali na siebie (tak, znam takie przypadki) czy robili wydarzenia na FB, żeby głosować właśnie na nich. Fanbook odcina się od tego typu zagrywek i stara się byśmy ruszyli tyłki sprzed laptopa, oderwali się na chwilę od książki i wysłali do nich swój głos. Oczywiście może zdarzyć się (pomysł Lubej) że wykupimy cały nakład w kiosku i będziemy wysyłać kartki z głosami, podpisane na inne nazwiska (dobra, to mój pomysł :P) i tak można dorobić się zwycięstwa. Mam jednak nadzieję, że nikt tak nie zrobi i wszystko odbędzie się uczciwie, zwłaszcza, że nagrody są niezwykle kuszące :D Jakiś inny konkurs? Jest na najlepszą recenzję książki, do której chętnie wracamy. Oczywiście taki tekst nie może przekroczyć 2000 znaków. Oczywiście, jak wymieniłem wyżej, jest i konkurs na najlepszą książkę roku 2014 - każdy może nadesłać swoją RECENZJĘ O OBJĘTOŚCI MAX 500 ZNAKÓW (jak ludzie, pytam się jak?!) do 31 grudnia. Do wygrania, a jakże książki. W numerze mamy też rozwiązanie konkursu na najlepsze książki dla kobiet - gratuluję wszystkim zwycięzcom, a raczej zwyciężczyniom. Dział taki jak Blogerzy polecają znalazł się i w tym numerze, jednak można dojść do jednego, pozytywnego wniosku - poziom nadesłanych recenzji znacząco różni się od tych pierwszych, które pisali jacyś prawdziwi grafomanii bez pomysłu na tekst. Tak moi Drodzy, jest lepiej i recenzje czyta się z większą przyjemnością. Szkoda, że w gronie różnych blogerek jest tylko jeden bloger.. Jak zwykle denerwują mnie teksty Lubomira Bakera, który w jednym stwierdza, że nie lubi powieści krótszych niż 350 stron, bo nie lubi gdy przyzwyczai się do bohatera i nagle ta więź i szansa na bliższą znajomość zostanie mu zabrana. Czyli mam rozumieć, że autor nie lubi takich klasyków jak Mały Książe, Duma i uprzedzenie, Folwark Zwięrzęcy, Rok 1984, Wielki Gatsby, Dziady czy Kamienie na szaniec? Argumentacja słaba, jak cały tekst, chociaż każdy może odbierać lekturę na swój, własny sposób. W jednym się z nim zgadzam - tak samo nienawidzę Doskonałego Damianka z serii o Koszmarnym Karolku, serii w której się zaczytywałem po kilka razy jako mały brzdąc. Bardzo spodobały mi się wywiady, zwłaszcza z Panem Marianem Zacharskim, Marcinem Wrońskim (świetnie opowiada o swojej karierze) i z Jonem Ronsonem autorem książki Czy jesteś psychopatą? Przez ten wywiad z wielką chęcią przeczytałbym książkę :) Natomiast już od dłuższego czasu zabieram się za książki Pana Wrońskiego, ale ciągle cierpię na brak czasu, na półkach czeka na mnie zbyt dużo książek i tak smutno zawodzą przeczyytaj mniee, teraz mnie...! Bardzo spodobał mi się artykuł 10 najbardziej szkodliwych książek dla przyszłych pisarzy. Pomysł bardzo ciekawy, a i książki przednie. O co chodzi? Są książki, których początkujący pisarze nie powinni czytać, bo zechcą pisać w sposób, jaki przedstawił to ktoś inny i wyszedł mu z tego całkiem popularny klasyk. W zestawieniu takich książek znajdziemy Władcę Pierścieni, Komu bije dzwon Hemingwaya, Władcę much czy Krwawy południk McCarthy'ego. Strzeżcie się więc, wszyscy debiutanci! Takie same odczucia mam względem tekstów i artykułów o fanfikach, fandomach i ich twórcach. Można się naprawdę sporo dowiedzieć, jeśli ktoś nie siedzi w temacie i nie wie o co chodzi. Jeśli będziecie chcieli kiedyś przeczytać coś nowego, przygody Waszych ulubionych bohaterów zakończyły się w sposób niesatysfakcjonujący - przeczytajcie ten artykuł i zanurzcie się w świat twórczości takich samych fanów jak Wy. To tyle. Cena bez zmian, faktura papieru bez zmian, jakość zdjęć bez zmian. Na plus jest mniejsza ilość literówek i błędów, które w poprzednich numerach były dość nagminne. Nie pozostaje mi nic innego jak zachęcić Was do lektury i życzyć powodzenia w konkursie na najlepszego blogera - niech zwycięży najlepszy! Tak jak powyżej, nowy numer Fanbooka można znaleźć w kioskach już od wczoraj. Jednak czy tylko mi się wydaję, że na ten numer czekałem o jeden miesiąc więcej niż zwykle? Do końca nie jestem pewny, może Wy wyprowadzicie mnie z błędu. W poniedziałek nie mogłem go nigdzie znaleźć, dlatego dzisiaj skoro świt, koło 11 (dla studenta to i tak dość wcześnie!) poszedłem przed zajęciami do kiosku i nabyłem swój egzemplarz. Pierwsze wrażenie - ta sama faktura papieru i cena. Ale czy coś się zmieniło od pierwszego numeru? Raczej nie, jednak zapraszam Was na krótki przegląd zawartości nowego numeru czasopisma. Od pierwszej strony krzyczy do nas informacja o (kolejnym) konkursie na najlepszego blogera 2014 roku. Piszę kolejny, bo co strona czy magazyn to pod koniec roku mamy do czynienia z różnymi plebiscytami na najlepszą książkę/autora/wydarzenia/premierę/debiut/blogera/recenzję roku. Czym różni się ten wymyślony przez redakcję Fanbooka? Na swojego ulubionego blogera nie można głosować przez Internet, tylko trzeba wysłać na odpowiedni adres odpowiedni głos. Pomysł ciekawy, zważywszy, że można uniknąć oszustów, którzy założyliby masę fikcyjnych kont mailowych i głosowali na siebie (tak, znam takie przypadki) czy robili wydarzenia na FB, żeby głosować właśnie na nich. Fanbook odcina się od tego typu zagrywek i stara się byśmy ruszyli tyłki sprzed laptopa, oderwali się na chwilę od książki i wysłali do nich swój głos. Oczywiście może zdarzyć się (pomysł Lubej) że wykupimy cały nakład w kiosku i będziemy wysyłać kartki z głosami, podpisane na inne nazwiska (dobra, to mój pomysł :P) i tak można dorobić się zwycięstwa. Mam jednak nadzieję, że nikt tak nie zrobi i wszystko odbędzie się uczciwie, zwłaszcza, że nagrody są niezwykle kuszące :D Jakiś inny konkurs? Jest na najlepszą recenzję książki, do której chętnie wracamy. Oczywiście taki tekst nie może przekroczyć 2000 znaków. Oczywiście, jak wymieniłem wyżej, jest i konkurs na najlepszą książkę roku 2014 - każdy może nadesłać swoją RECENZJĘ O OBJĘTOŚCI MAX 500 ZNAKÓW (jak ludzie, pytam się jak?!) do 31 grudnia. Do wygrania, a jakże książki. W numerze mamy też rozwiązanie konkursu na najlepsze książki dla kobiet - gratuluję wszystkim zwycięzcom, a raczej zwyciężczyniom. Dział taki jak Blogerzy polecają znalazł się i w tym numerze, jednak można dojść do jednego, pozytywnego wniosku - poziom nadesłanych recenzji znacząco różni się od tych pierwszych, które pisali jacyś prawdziwi grafomanii bez pomysłu na tekst. Tak moi Drodzy, jest lepiej i recenzje czyta się z większą przyjemnością. Szkoda, że w gronie różnych blogerek jest tylko jeden bloger.. Jak zwykle denerwują mnie teksty Lubomira Bakera, który w jednym stwierdza, że nie lubi powieści krótszych niż 350 stron, bo nie lubi gdy przyzwyczai się do bohatera i nagle ta więź i szansa na bliższą znajomość zostanie mu zabrana. Czyli mam rozumieć, że autor nie lubi takich klasyków jak Mały Książe, Duma i uprzedzenie, Folwark Zwięrzęcy, Rok 1984, Wielki Gatsby, Dziady czy Kamienie na szaniec? Argumentacja słaba, jak cały tekst, chociaż każdy może odbierać lekturę na swój, własny sposób. W jednym się z nim zgadzam - tak samo nienawidzę Doskonałego Damianka z serii o Koszmarnym Karolku, serii w której się zaczytywałem po kilka razy jako mały brzdąc. Bardzo spodobały mi się wywiady, zwłaszcza z Panem Marianem Zacharskim, Marcinem Wrońskim (świetnie opowiada o swojej karierze) i z Jonem Ronsonem autorem książki Czy jesteś psychopatą? Przez ten wywiad z wielką chęcią przeczytałbym książkę :) Natomiast już od dłuższego czasu zabieram się za książki Pana Wrońskiego, ale ciągle cierpię na brak czasu, na półkach czeka na mnie zbyt dużo książek i tak smutno zawodzą przeczyytaj mniee, teraz mnie...! Bardzo spodobał mi się artykuł 10 najbardziej szkodliwych książek dla przyszłych pisarzy. Pomysł bardzo ciekawy, a i książki przednie. O co chodzi? Są książki, których początkujący pisarze nie powinni czytać, bo zechcą pisać w sposób, jaki przedstawił to ktoś inny i wyszedł mu z tego całkiem popularny klasyk. W zestawieniu takich książek znajdziemy Władcę Pierścieni, Komu bije dzwon Hemingwaya, Władcę much czy Krwawy południk McCarthy'ego. Strzeżcie się więc, wszyscy debiutanci! Takie same odczucia mam względem tekstów i artykułów o fanfikach, fandomach i ich twórcach. Można się naprawdę sporo dowiedzieć, jeśli ktoś nie siedzi w temacie i nie wie o co chodzi. Jeśli będziecie chcieli kiedyś przeczytać coś nowego, przygody Waszych ulubionych bohaterów zakończyły się w sposób niesatysfakcjonujący - przeczytajcie ten artykuł i zanurzcie się w świat twórczości takich samych fanów jak Wy. To tyle. Cena bez zmian, faktura papieru bez zmian, jakość zdjęć bez zmian. Na plus jest mniejsza ilość literówek i błędów, które w poprzednich numerach były dość nagminne. Nie pozostaje mi nic innego jak zachęcić Was do lektury i życzyć powodzenia w konkursie na najlepszego blogera - niech zwycięży najlepszy!](http://3.bp.blogspot.com/-eR7LhyRGZYk/VGtEeTODvLI/AAAAAAAABeM/CF5Sf7Gk3-Q/s1600/fanb.jpg)
Tak jak powyżej, nowy numer Fanbooka można znaleźć w kioskach już od wczoraj. Jednak czy tylko mi się wydaję, że na ten numer czekałem o jeden miesiąc więcej niż zwykle? Do końca nie jestem pewny, może Wy wyprowadzicie mnie z błędu. W poniedziałek nie mogłem go nigdzie znaleźć, dlatego dzisiaj skoro świt, koło 11 (dla studenta to i tak dość wcześnie!) poszedłem przed zajęciami do kiosku i nabyłem swój egzemplarz. Pierwsze wrażenie - ta sama faktura papieru i cena. Ale czy coś się zmieniło od pierwszego numeru? Raczej nie, jednak zapraszam Was na krótki przegląd zawartości nowego numeru czasopisma.
15 lis 2014
0
Niedawno wybuchła kolejna afera w naszej wspaniałej blogosferze. Chodzi o tekst jednego z pisarzy, który skrytykował.. hym, chyba to za mało.. ZMIESZAŁ Z BŁOTEM niektóre blogerki i ich recenzje książki jednej z polskich debiutantek. Dla wszystkich, którzy są w temacie i go śledzą, sprawa wydaje się jasna - jak można polecać istny chłam i stek bzdur, dyrdymałów, które jakaś kobieta postanowiła przelać na papier i wydać jako książkę? Komentarzy pod postem cała masa - niektórzy się bronią inni postanowili dzielnie znieść wszystkie obelgi i oceny ich recenzji, byle tylko sprawa przycichła. Taka mała dygresja - nie zauważyliście może ostatnio, że wszelkie afery, kłótnie i inne tego typu smaczki są coraz częściej obecne w naszej blogosferze? Czyżby limit za cały rok nie został wyczerpany i wszystko kumuluje się pod jego koniec? Muszę podziękować autorowi tego tekstu, ponieważ natchnął mnie tak bardzo, że pomysł na ten tekst skrystalizował się w mojej głowie zaraz po przeczytaniu felietonu. Jednak powiem Wam w sekrecie, że już od dawna część tego posta została napisana, reszta czekała na przypływ weny. Blogerze książkowy, czy przestrzegasz wszystkich zasad?
Kamil pisze #15 5 zasad, które musi przestrzegać każdy, szanujący się bloger. I swoich czytelników też.
By Kamil / Posted on 12:53 /
![](http://4.bp.blogspot.com/-jIeIWftHno4/VGZ0GwUBBOI/AAAAAAAABdM/2ID9EJ5fpGI/s1600/wtf-i-just-read.jpg)
13 lis 2014
0
NOWY CYKL! Kamil sztukuje #1 Twory ludzkiego ciała.
By Kamil / Posted on 18:03 /
Sztuka potrafi być dziwna. Potrafi zaciekawić, zniesmaczyć, zastanowić, zainteresować, obrzydzić, zdegustować. Współczesna sztuka to kompletnie inna bajka. Nie mamy już typowych obrazów, rzeźb - mamy instalacje. Zawirowań i dyskusji na temat kierunku rozwoju sztuki jest bez liku - można się zastanawiać do czego to wszystko zmierza, jednak artyści robią swoje i wymyślają coraz to dziwniejsze dzieła sztuki. Ja sam się zastanawiałem nad tym problemem, a szalę goryczy (i śmiechu) przepełniły zajęcia, na które uczęszcza Luba - właśnie o sztuce współczesnej. Wpadłem na pomysł, który nie miałby prawa istnienia bez jej pomocy - przybliżyć Wam najbardziej pokręcone, ciekawe i szokujące dzieła. Nie mam na celu ośmieszenia kogokolwiek, a w sposób subiektywny opisać poszczególne obrazy, rzeźby i instalacje. Postanowiliśmy, że raz na miesiąc wybierzemy 5 przykładów, opartych na jednym temacie, który sami określimy. Zainteresowani?
10 lis 2014
0
Co byś zrobił, gdybyś był jedynym człowiekiem na Marsie? Andy Weir "Marsjanin" [przedpremierowo]
Andy Weir napisał książkę inną niż wszystkie. Marsjanin jest jedyny w swoim rodzaju. Marsjanin, mimo swoich wad wciąga i wzbudza różnorakie uczucia. Ciężko opisywać taką książkę, gdy się człowiek nie zna na kosmicznych podróżach, wszystkich tych procedurach i skomplikowanych mechanizmach. Jedno jest pewne - wiele z tej książki się dowiedziałem o przestrzeni pozaziemskiej i naszym czerwonym przyjacielu. Dlaczego zdecydowałem się na tą lekturę? Tematyka inna niż wszystkie, no i okładka, która bardzo mi się podoba. Szczerze? Nastawiałem się, że to będzie najlepsza książka, jaką miałem przyjemność czytać w tym roku. Czy słusznie?
8 lis 2014
0
Jak się ma twój ból?
By Kamil / Posted on 14:55 / 5/10, Pascal Garnier
Znacie film pod tytułem Leon Zawodowiec? Ba, pewnie, że znacie. Ale czy zastanawialiście się kiedyś o czym tak naprawdę jest ta produkcja? Mamy płatnego mordercę, który jak każdy morderca jest bezwzględny, okrutny i nie zawaha się przed niczym. Ale co będzie gdy się zestarzeje? Co się z nim stanie, gdy nie będzie nikomu potrzebny? Pytania niewygodne i można je uznać za gdybanie, ale to właśnie dzięki nim dostrzegamy drugie dno. Książkę Garniera Jak się ma twój ból? odkryłem na Targach Książki w Krakowie, a która była mi niezwykle mocno polecana przez osoby, które miały jej lekturę za sobą. Za każdym razem słyszałem, że to bardzo podobna historia jak wspomnianego wyżej Leona. Napaliłem się ogromnie, chciałem ją przeczytać, gdy tylko skończę Chłopców 3 Ćwieka. Wiecie co? Już nigdy Wam nie zaufam.
5 lis 2014
0
![Gra roku 2005. Zdobywczyni ogromnej ilości gier, niemiecki fenomen. Masa godzin spędzonych na rozgrywce. Tak można określić jedną najbardziej popularnych gier familijnych w Polsce i nie tylko. Osadnicy z Catanu to gra niezwykle prosta, przejrzysta, dająca dużo frajdy i emocji, które sięgają zenitu pod sam koniec rozgrywki. Gracze pokochali ją od samego początku i nie ma się im co dziwić. Potrafi nieźle wciągnąć, a godziny spędzone na rozwijaniu miasta wydadzą Wam się kilkoma chwilami i sami siebie zapytacie Kiedy to tak szybko zleciało?! Zapraszam na krótką, ale treściwą recenzję! Twój cel jest banalny - musisz zdobyć 10 punktów. Aby do tego dojść musisz budować, budować i jeszcze raz budować. To typowa gra ekonomiczno-familijna, w której gracze muszą rozwijać swoje mieściny by być prawdziwym masterem. Buduj wioski, budynki, mosty i inne budowle by wygrać. Musisz posiadać odpowiednie surowce, które zdobędziesz z planszy przy pomocy rzutów kostką lub z wymiany handlowej z innymi graczami. Nic prostszego prawda? I właśnie to jest powodem najczęstszych bluzgów pod adresem Osadników (!) - gracze uwzięli się, że gra jest po prostu za prosta i szybko się nudzi. Najwyraźniej, takie kwestie głosili starzy wyjadacze, którzy spędzają każdy wieczór na partyjce z Neuroshimę, Grę o Tron czy Warhamerra, bo takie głupoty mogą sobie wsadzić w.. no wiecie gdzie. Brylantem wśród zalet gry jest interakcja z innymi graczami. Nie możesz być samotnym wilkiem, który czyha na bezbronne owieczki - prędzej to one zjedzą Ciebie. Musisz nastawi się na współpracę i dobre stosunki z sąsiadami, bo inaczej nie zdołasz wygrać. Oczywiście, liczy się też szczęście w kostce, jednak dobre relacje z graczami to podstawa. No bo jak wybudujesz kolejny etap drogi, gdy brakuje Ci surowca, na mapie go brak, a Twój sąsiad mógłby się w nim kąpać? Nie pozostaje Ci nic innego jak zaproponować coś w zamian. Kolejnym minusem, na który można ponarzekać (tym razem można go uargumentować) jest ogromna losowość w grze, której nie cierpię, bo szczęścia w takim czymś po prostu nie mam. To moja subiektywna ocena, inni mogą z tego powodu się cieszyć - w końcu taki sposób wprowadzana jest pewna niepewność i do końca nie wiadomo, czy dotychczasowy lider czy jak go tam zwać, na pewno nas pokona. Może się okazać, że malutka wioska i jej pan odniosą spektakularny sukces, zwłaszcza jeśli ma on szczęście w kości. W dużej mierze mówię tutaj o surowcach, bo oprócz wymiany handlowej nie ma innej okazji by takowe zdobyć :) Czasem może zdarzyć się tak, że przesiedzisz kilka tur bezczynnie, gdy inni będą się bogacić i rozwijać, to trochę frustrujące, prawda? Kilka słów o wydaniu. Galakta, jak zwykle stanęła na wysokości zadania, zwłaszcza jeśli chodzi o detale. Plastikowe figurki są bardzo dobrym przykładem jak powinno dbać o ich design. Plansza jest wykonana z solidnej porcji tektury, przez co będzie nam służyła przez lata, wszystkie elementy wytrzymają wiele partii, solidność wykonania widać gołym okiem. Osadnicy z Catanu to świetna propozycja na prezent dla nastolatka lub jakiegoś znajomego, który chce zacząć swoją przygodę z planszówkami, lub różne bitewniaki i wymagające strategie wytyrały do tego stopnia, że ma ochotę na coś lżejszego. Tylko zadbajcie o to, by mógł pograć w więcej niż dwie osoby! Inaczej będzie to jednostronna i nużąca gra, do której Wasz znajomy się po prostu zrazi i już nie wróci. A szkoda, bo Osadnicy to bardzo ciekawa propozycja na nudne, długie, jesienne i zimowe wieczory, które przed nami. Grajcie we trójkę lub większą liczbę osób, emocji będzie co nie miara, śmiechu i ciekawych wymian handlowych również. Zachęcam do zaprzyjaźnienia się z Osadnikami, bo to naprawdę przyjemna gra jest :) P.S. Wiecie, że można pograć w tę grę za darmo w wersji flash? Dostępna jest również na wszystkie urządzenia na literkę "i..." za naprawdę niewielkie pieniądze. Nie ma jednak co porównywać do wieczoru spędzonego ze znajomymi przy zimnym piwku i nieźle się przy tym bawiąc, prawda? Gra roku 2005. Zdobywczyni ogromnej ilości gier, niemiecki fenomen. Masa godzin spędzonych na rozgrywce. Tak można określić jedną najbardziej popularnych gier familijnych w Polsce i nie tylko. Osadnicy z Catanu to gra niezwykle prosta, przejrzysta, dająca dużo frajdy i emocji, które sięgają zenitu pod sam koniec rozgrywki. Gracze pokochali ją od samego początku i nie ma się im co dziwić. Potrafi nieźle wciągnąć, a godziny spędzone na rozwijaniu miasta wydadzą Wam się kilkoma chwilami i sami siebie zapytacie Kiedy to tak szybko zleciało?! Zapraszam na krótką, ale treściwą recenzję! Twój cel jest banalny - musisz zdobyć 10 punktów. Aby do tego dojść musisz budować, budować i jeszcze raz budować. To typowa gra ekonomiczno-familijna, w której gracze muszą rozwijać swoje mieściny by być prawdziwym masterem. Buduj wioski, budynki, mosty i inne budowle by wygrać. Musisz posiadać odpowiednie surowce, które zdobędziesz z planszy przy pomocy rzutów kostką lub z wymiany handlowej z innymi graczami. Nic prostszego prawda? I właśnie to jest powodem najczęstszych bluzgów pod adresem Osadników (!) - gracze uwzięli się, że gra jest po prostu za prosta i szybko się nudzi. Najwyraźniej, takie kwestie głosili starzy wyjadacze, którzy spędzają każdy wieczór na partyjce z Neuroshimę, Grę o Tron czy Warhamerra, bo takie głupoty mogą sobie wsadzić w.. no wiecie gdzie. Brylantem wśród zalet gry jest interakcja z innymi graczami. Nie możesz być samotnym wilkiem, który czyha na bezbronne owieczki - prędzej to one zjedzą Ciebie. Musisz nastawi się na współpracę i dobre stosunki z sąsiadami, bo inaczej nie zdołasz wygrać. Oczywiście, liczy się też szczęście w kostce, jednak dobre relacje z graczami to podstawa. No bo jak wybudujesz kolejny etap drogi, gdy brakuje Ci surowca, na mapie go brak, a Twój sąsiad mógłby się w nim kąpać? Nie pozostaje Ci nic innego jak zaproponować coś w zamian. Kolejnym minusem, na który można ponarzekać (tym razem można go uargumentować) jest ogromna losowość w grze, której nie cierpię, bo szczęścia w takim czymś po prostu nie mam. To moja subiektywna ocena, inni mogą z tego powodu się cieszyć - w końcu taki sposób wprowadzana jest pewna niepewność i do końca nie wiadomo, czy dotychczasowy lider czy jak go tam zwać, na pewno nas pokona. Może się okazać, że malutka wioska i jej pan odniosą spektakularny sukces, zwłaszcza jeśli ma on szczęście w kości. W dużej mierze mówię tutaj o surowcach, bo oprócz wymiany handlowej nie ma innej okazji by takowe zdobyć :) Czasem może zdarzyć się tak, że przesiedzisz kilka tur bezczynnie, gdy inni będą się bogacić i rozwijać, to trochę frustrujące, prawda? Kilka słów o wydaniu. Galakta, jak zwykle stanęła na wysokości zadania, zwłaszcza jeśli chodzi o detale. Plastikowe figurki są bardzo dobrym przykładem jak powinno dbać o ich design. Plansza jest wykonana z solidnej porcji tektury, przez co będzie nam służyła przez lata, wszystkie elementy wytrzymają wiele partii, solidność wykonania widać gołym okiem. Osadnicy z Catanu to świetna propozycja na prezent dla nastolatka lub jakiegoś znajomego, który chce zacząć swoją przygodę z planszówkami, lub różne bitewniaki i wymagające strategie wytyrały do tego stopnia, że ma ochotę na coś lżejszego. Tylko zadbajcie o to, by mógł pograć w więcej niż dwie osoby! Inaczej będzie to jednostronna i nużąca gra, do której Wasz znajomy się po prostu zrazi i już nie wróci. A szkoda, bo Osadnicy to bardzo ciekawa propozycja na nudne, długie, jesienne i zimowe wieczory, które przed nami. Grajcie we trójkę lub większą liczbę osób, emocji będzie co nie miara, śmiechu i ciekawych wymian handlowych również. Zachęcam do zaprzyjaźnienia się z Osadnikami, bo to naprawdę przyjemna gra jest :) P.S. Wiecie, że można pograć w tę grę za darmo w wersji flash? Dostępna jest również na wszystkie urządzenia na literkę "i..." za naprawdę niewielkie pieniądze. Nie ma jednak co porównywać do wieczoru spędzonego ze znajomymi przy zimnym piwku i nieźle się przy tym bawiąc, prawda?](//1.bp.blogspot.com/-ryNlhEup6Ds/VFe7XUKPnvI/AAAAAAAABa0/s5dznK3T1oE/s1600/osadnicy_okladka3d_new.jpg)
Kamil gra #7 Osadnicy z Catanu czyli klasyka, klasyka i jeszcze trochę klasyki.
![Gra roku 2005. Zdobywczyni ogromnej ilości gier, niemiecki fenomen. Masa godzin spędzonych na rozgrywce. Tak można określić jedną najbardziej popularnych gier familijnych w Polsce i nie tylko. Osadnicy z Catanu to gra niezwykle prosta, przejrzysta, dająca dużo frajdy i emocji, które sięgają zenitu pod sam koniec rozgrywki. Gracze pokochali ją od samego początku i nie ma się im co dziwić. Potrafi nieźle wciągnąć, a godziny spędzone na rozwijaniu miasta wydadzą Wam się kilkoma chwilami i sami siebie zapytacie Kiedy to tak szybko zleciało?! Zapraszam na krótką, ale treściwą recenzję! Twój cel jest banalny - musisz zdobyć 10 punktów. Aby do tego dojść musisz budować, budować i jeszcze raz budować. To typowa gra ekonomiczno-familijna, w której gracze muszą rozwijać swoje mieściny by być prawdziwym masterem. Buduj wioski, budynki, mosty i inne budowle by wygrać. Musisz posiadać odpowiednie surowce, które zdobędziesz z planszy przy pomocy rzutów kostką lub z wymiany handlowej z innymi graczami. Nic prostszego prawda? I właśnie to jest powodem najczęstszych bluzgów pod adresem Osadników (!) - gracze uwzięli się, że gra jest po prostu za prosta i szybko się nudzi. Najwyraźniej, takie kwestie głosili starzy wyjadacze, którzy spędzają każdy wieczór na partyjce z Neuroshimę, Grę o Tron czy Warhamerra, bo takie głupoty mogą sobie wsadzić w.. no wiecie gdzie. Brylantem wśród zalet gry jest interakcja z innymi graczami. Nie możesz być samotnym wilkiem, który czyha na bezbronne owieczki - prędzej to one zjedzą Ciebie. Musisz nastawi się na współpracę i dobre stosunki z sąsiadami, bo inaczej nie zdołasz wygrać. Oczywiście, liczy się też szczęście w kostce, jednak dobre relacje z graczami to podstawa. No bo jak wybudujesz kolejny etap drogi, gdy brakuje Ci surowca, na mapie go brak, a Twój sąsiad mógłby się w nim kąpać? Nie pozostaje Ci nic innego jak zaproponować coś w zamian. Kolejnym minusem, na który można ponarzekać (tym razem można go uargumentować) jest ogromna losowość w grze, której nie cierpię, bo szczęścia w takim czymś po prostu nie mam. To moja subiektywna ocena, inni mogą z tego powodu się cieszyć - w końcu taki sposób wprowadzana jest pewna niepewność i do końca nie wiadomo, czy dotychczasowy lider czy jak go tam zwać, na pewno nas pokona. Może się okazać, że malutka wioska i jej pan odniosą spektakularny sukces, zwłaszcza jeśli ma on szczęście w kości. W dużej mierze mówię tutaj o surowcach, bo oprócz wymiany handlowej nie ma innej okazji by takowe zdobyć :) Czasem może zdarzyć się tak, że przesiedzisz kilka tur bezczynnie, gdy inni będą się bogacić i rozwijać, to trochę frustrujące, prawda? Kilka słów o wydaniu. Galakta, jak zwykle stanęła na wysokości zadania, zwłaszcza jeśli chodzi o detale. Plastikowe figurki są bardzo dobrym przykładem jak powinno dbać o ich design. Plansza jest wykonana z solidnej porcji tektury, przez co będzie nam służyła przez lata, wszystkie elementy wytrzymają wiele partii, solidność wykonania widać gołym okiem. Osadnicy z Catanu to świetna propozycja na prezent dla nastolatka lub jakiegoś znajomego, który chce zacząć swoją przygodę z planszówkami, lub różne bitewniaki i wymagające strategie wytyrały do tego stopnia, że ma ochotę na coś lżejszego. Tylko zadbajcie o to, by mógł pograć w więcej niż dwie osoby! Inaczej będzie to jednostronna i nużąca gra, do której Wasz znajomy się po prostu zrazi i już nie wróci. A szkoda, bo Osadnicy to bardzo ciekawa propozycja na nudne, długie, jesienne i zimowe wieczory, które przed nami. Grajcie we trójkę lub większą liczbę osób, emocji będzie co nie miara, śmiechu i ciekawych wymian handlowych również. Zachęcam do zaprzyjaźnienia się z Osadnikami, bo to naprawdę przyjemna gra jest :) P.S. Wiecie, że można pograć w tę grę za darmo w wersji flash? Dostępna jest również na wszystkie urządzenia na literkę "i..." za naprawdę niewielkie pieniądze. Nie ma jednak co porównywać do wieczoru spędzonego ze znajomymi przy zimnym piwku i nieźle się przy tym bawiąc, prawda? Gra roku 2005. Zdobywczyni ogromnej ilości gier, niemiecki fenomen. Masa godzin spędzonych na rozgrywce. Tak można określić jedną najbardziej popularnych gier familijnych w Polsce i nie tylko. Osadnicy z Catanu to gra niezwykle prosta, przejrzysta, dająca dużo frajdy i emocji, które sięgają zenitu pod sam koniec rozgrywki. Gracze pokochali ją od samego początku i nie ma się im co dziwić. Potrafi nieźle wciągnąć, a godziny spędzone na rozwijaniu miasta wydadzą Wam się kilkoma chwilami i sami siebie zapytacie Kiedy to tak szybko zleciało?! Zapraszam na krótką, ale treściwą recenzję! Twój cel jest banalny - musisz zdobyć 10 punktów. Aby do tego dojść musisz budować, budować i jeszcze raz budować. To typowa gra ekonomiczno-familijna, w której gracze muszą rozwijać swoje mieściny by być prawdziwym masterem. Buduj wioski, budynki, mosty i inne budowle by wygrać. Musisz posiadać odpowiednie surowce, które zdobędziesz z planszy przy pomocy rzutów kostką lub z wymiany handlowej z innymi graczami. Nic prostszego prawda? I właśnie to jest powodem najczęstszych bluzgów pod adresem Osadników (!) - gracze uwzięli się, że gra jest po prostu za prosta i szybko się nudzi. Najwyraźniej, takie kwestie głosili starzy wyjadacze, którzy spędzają każdy wieczór na partyjce z Neuroshimę, Grę o Tron czy Warhamerra, bo takie głupoty mogą sobie wsadzić w.. no wiecie gdzie. Brylantem wśród zalet gry jest interakcja z innymi graczami. Nie możesz być samotnym wilkiem, który czyha na bezbronne owieczki - prędzej to one zjedzą Ciebie. Musisz nastawi się na współpracę i dobre stosunki z sąsiadami, bo inaczej nie zdołasz wygrać. Oczywiście, liczy się też szczęście w kostce, jednak dobre relacje z graczami to podstawa. No bo jak wybudujesz kolejny etap drogi, gdy brakuje Ci surowca, na mapie go brak, a Twój sąsiad mógłby się w nim kąpać? Nie pozostaje Ci nic innego jak zaproponować coś w zamian. Kolejnym minusem, na który można ponarzekać (tym razem można go uargumentować) jest ogromna losowość w grze, której nie cierpię, bo szczęścia w takim czymś po prostu nie mam. To moja subiektywna ocena, inni mogą z tego powodu się cieszyć - w końcu taki sposób wprowadzana jest pewna niepewność i do końca nie wiadomo, czy dotychczasowy lider czy jak go tam zwać, na pewno nas pokona. Może się okazać, że malutka wioska i jej pan odniosą spektakularny sukces, zwłaszcza jeśli ma on szczęście w kości. W dużej mierze mówię tutaj o surowcach, bo oprócz wymiany handlowej nie ma innej okazji by takowe zdobyć :) Czasem może zdarzyć się tak, że przesiedzisz kilka tur bezczynnie, gdy inni będą się bogacić i rozwijać, to trochę frustrujące, prawda? Kilka słów o wydaniu. Galakta, jak zwykle stanęła na wysokości zadania, zwłaszcza jeśli chodzi o detale. Plastikowe figurki są bardzo dobrym przykładem jak powinno dbać o ich design. Plansza jest wykonana z solidnej porcji tektury, przez co będzie nam służyła przez lata, wszystkie elementy wytrzymają wiele partii, solidność wykonania widać gołym okiem. Osadnicy z Catanu to świetna propozycja na prezent dla nastolatka lub jakiegoś znajomego, który chce zacząć swoją przygodę z planszówkami, lub różne bitewniaki i wymagające strategie wytyrały do tego stopnia, że ma ochotę na coś lżejszego. Tylko zadbajcie o to, by mógł pograć w więcej niż dwie osoby! Inaczej będzie to jednostronna i nużąca gra, do której Wasz znajomy się po prostu zrazi i już nie wróci. A szkoda, bo Osadnicy to bardzo ciekawa propozycja na nudne, długie, jesienne i zimowe wieczory, które przed nami. Grajcie we trójkę lub większą liczbę osób, emocji będzie co nie miara, śmiechu i ciekawych wymian handlowych również. Zachęcam do zaprzyjaźnienia się z Osadnikami, bo to naprawdę przyjemna gra jest :) P.S. Wiecie, że można pograć w tę grę za darmo w wersji flash? Dostępna jest również na wszystkie urządzenia na literkę "i..." za naprawdę niewielkie pieniądze. Nie ma jednak co porównywać do wieczoru spędzonego ze znajomymi przy zimnym piwku i nieźle się przy tym bawiąc, prawda?](http://1.bp.blogspot.com/-ryNlhEup6Ds/VFe7XUKPnvI/AAAAAAAABa0/s5dznK3T1oE/s1600/osadnicy_okladka3d_new.jpg)
Gra roku 2005. Zdobywczyni ogromnej ilości gier, niemiecki fenomen. Masa godzin spędzonych na rozgrywce. Tak można określić jedną najbardziej popularnych gier familijnych w Polsce i nie tylko. Osadnicy z Catanu to gra niezwykle prosta, przejrzysta, dająca dużo frajdy i emocji, które sięgają zenitu pod sam koniec rozgrywki. Gracze pokochali ją od samego początku i nie ma się im co dziwić. Potrafi nieźle wciągnąć, a godziny spędzone na rozwijaniu miasta wydadzą Wam się kilkoma chwilami i sami siebie zapytacie Kiedy to tak szybko zleciało?! Zapraszam na krótką, ale treściwą recenzję!
Subskrybuj:
Posty (Atom)