• Recenzje

    Nie boję się skrytykować beznadziejnej książki, chwalę dobrze napisane. Jestem subiektywny, nie piszę pod publikę.

  • Felietony

    Relacje z wydarzeń, porady dla początkujących i moje własne przemyślenia na temat blogosfery.

  • Gry

    Gry planszowe i karciane traktuję tak samo jak książki. To świetna alternatywa na nudne wieczory, czy spotkania z przyjaciółmi.

  • Sztuka

    Sztuka ciągle pojawia się w moim życiu pod różnymi postaciami. Chcę ją pokazać Wam w subiektywnym świetle, jednocześnie obnażając najdziwniejsze pomysły na dzieło sztuki.

30 sie 2015

0

Przepraszam, czy zechciałaby Pani porozmawiać o zombie?


"Noc żywych trupów" z 1968 roku dał początek zombie i ich kreacji, takiej jaką znamy do dzisiaj. Trupy, których jedynym instynktem jest zabijanie. Do tej pory, niejednokrotnie mieliśmy okazję oglądać różne wersje powstania umarlaków. W ostatnich latach nastąpił prawdziwy bum na ich historię - jednak schemat zawsze był ten sam - ludzkość musi stawić czoło nowemu zagrożeniu, zombiakom, które za wszelką cenę chcą zabić każdą, żywą istotę na Ziemi. Brzmi może i banalnie, ale czy to książki czy filmy lub seriale oparte na tym schemacie zawsze stawały się światowymi hitami. A gdyby tak przedstawić zombie w zupełnie innym świetle? Gdyby zastanowić się nad ich istotą, osobowością? Czy to w ogóle ma sens? Zapraszam Was na recenzję książki Øysteina Stene "Wyspa zombie"  Labofnia to wyspa gdzieś pośrodku Oceanu Atlantyckiego. Ukryta przed światem, tak naprawdę, cała ludzkość nie zdaje sobie sprawy z jej istnienia. Na wyspie, która okazuje się być tytułowym miejscem całej fabularnej akcji mieszkają dość specyficzni ludzie - ich temperatura jest kilka stopni od tej normalnej, ich ruchy nie są do końca skoordynowane, a ich puls jest prawie że nie wyczuwalny. Tak moi Drodzy, autor postanowił zasiedlić Labofnię trupami. W dodatku tymi żyjącymi, które w naszym mniemaniu powinny być krwiożerczymi bestiami, próbującymi wybić do nogi cały gatunek ludzki. I to właśnie na tą wyspę trafia nasz główny bohater - Johannes van der Linden. W dodatku gość nie wie co tutaj robi, jak się dostał na wyspę, ani co go tutaj czeka. Czekacie na jazdę bez trzymanki?    Okropnie się zawiedziecie. "Wyspa zombie" to książka inna niż wszystkie, to niezaprzeczalny fakt, ale po kolei. W pierwszej kolejności chciałbym skupić się na kreacji poszczególnych bohaterów. A raczej, tylko i wyłącznie pierwszoplanowej postaci. Niestety. Stene skupił się na swojej jedynej postaci i to właśnie jej opisy możemy czytać na początkowych stronach powieści - jego kreacja i sposób przedstawienia stoją na niezłym poziomie i tak naprawdę nie mam się do czego przyczepić. Niestety, reszta bohaterów, których i tak jest niewiele została potraktowana po macoszemu - ich sylwetki gdzieś przewijają się w tle całej akcji, a ich udział w fabule jest doprawdy znikomy. Szkoda, bo autor zamiast pójść jeszcze dalej, skupił się na kilku innych aspektach.   Specyficzny styl autora frustrował mnie od samego początku. Owszem, umiałem się przyzwyczaić, ale wierzcie mi, była to droga przez mękę. Wystarczy przeczytać kilka stron i uświadomić sobie, że będzie ciężko. Gdybym miał mówić szczerze - nie sięgnąłbym po drugą powieść Stene'a. Narracja pierwszoplanowa wskazuje na subiektywny opis rzeczywistości i tak właśnie jest w istocie. Labofnię i jej mieszkańców poznajemy z perspektywy Johannesa, który swoimi przemyśleniami potrafi dopiec czytelnikowi. Rozdziały nie są ponumerowane, każdy z nich dzieli się na część historyczną, pisaną kursywą i tą właściwą, czyli przygody głównego bohatera.    To co najbardziej mnie wkurzyło w "Wyspie zombie" to dziwaczne, typowo amerykańskie, pozbawione sensu insynuacje pisarza, który by zadbać o rozgłos swojej powieści postanowił wplątać w jej historię sylwetki postaci historycznych. I tak, różnego typu koneksje z Labofnią ukrywali prezydenci Stanów Zjednoczonych, a także premier Winston Churchill. Co więcej, autor sugeruje, że zombie brały czynny udział w operacjach wojskowych II Wojny Światowej, w tym organizowanych przez.. Armię Krajową. Lekka przesada? W moim mniemaniu to srogie przekroczenie niewidzialnej granicy.   O czym jest ta książka? Zombie, w same sobie powinny gwarantować pędzącą jazdę bez trzymanki, która wciska w fotel każdego czytelnika. Norweski autor postawił na coś zupełnie innego i właśnie w tym tkwi wyjątkowość "Wyspy zombie", o której wspomniałem wcześniej. Stene nie pokazuje nam zombie jako krwiożerczych istot, zdolnych zabić wszystko dookoła. Zombie to trupy, które szukają swojego miejsca na ziemi, zazdroszczą ludziom ich .. ludzkości. Ludzka egzystencja jest dla nich nieosiągalna, nie potrafią czuć, kochać, płakać, nienawidzić. Uczucia są im obce, za co przeklinają swój los. Ich "życie" sprowadza się do chodzenia po wyspie, wydawaniu dziwnych dźwięków i zjedzeniu czegoś raz na jakiś czas. Jaki w tym sens? Po co zombie w ogóle istnieje? Takie pytania, o filozoficzną naturę naszych zmarłych żywych trupów (?!) zadaje autor i mówię tutaj zupełnie serio.   Stene idzie jeszcze dalej i próbuje uświadomić swojego czytelnika, że zombie są strasznie samotni. Ich człowieczeństwo dawno się wypaliło, nie potrafią rozmawiać, nie mogą czuć, nie mogą praktycznie nic. Po co więc są? Mają swoją małą wyspę, na której prowadzą jakieś "życie", ale co więcej? Zombie mają świadomość, że ludzie, z krwi i kości, ci żyjący, żyją i to w pełny sposób, a one nie. Tego nie doświadczą już nigdy i wolałyby umrzeć. Zaraz, pogubiłem się już..    Na koniec najlepsze. Autor stawia kolejny krok. W historycznych częściach każdego z rozdziału opisuje stosunki trzech światowych mocarstw wobec Labofni. Co z nią zrobić? Kontrolować? Zostawić w spokoju? Pada nawet pytanie czy obwieścić światu, że gdzieś na Atlantyku istnieje wyspa zamieszkała przez zombie? Czy nadać jej autonomię? (!) Pozwolić żyć zombie między ludźmi? Czy powstrzymają one swoje krwiożercze zapędy? Powiedzcie mi jedno. Czy taka książka w ogóle ma sens? Zadawanie takich pytać o coś, co faktycznie nie istnieje? Zombie to nie rzeczywistość, nie mamy z nimi do czynienia na co dzień, nie widujemy ich zza okna. Skąd więc taka książka i pytania o naturę zombie?    Widzę, mgliście, ale widzę zamiar autora, pokazać zombie z innej perspektywy, nakierować czytelników na inny tor myślenia. Myślę, że pomysł Stene'a szybko umrze i spłynie do ścieków wraz z krwią człowieka zarżniętego przez umarlaka. Taka wersja żywego trupa już przyległa do naszego społeczeństwa, każdy kto usłyszy zombie, wie że mówi się o bestii, truposzu, którego jedynym celem jest zabijanie. Próby pokazania jego natury, uświadomienia społeczeństwa o jego problemach jest kompletnie pozbawione sensu. Ja mogę zadać pytanie czy takie książki jak "Wyspa zombie" są potrzebne? Czy warto takie kupować? Owszem, to inna perspektywa i zapewne fani tego gatunku sięgną po tę książkę, ale czy coś z niej wyniosą? Mogę się założyć, że po odłożeniu "Wyspy zombie" na półkę włączą sobie film George'a Romera lub kolejny odcinek "The Walking Dead" i powrócą do formy trupów, która prezentowana jest przeszło 40 lat."Noc żywych trupów" z 1968 roku dał początek zombie i ich kreacji, takiej jaką znamy do dzisiaj. Trupy, których jedynym instynktem jest zabijanie. Do tej pory, niejednokrotnie mieliśmy okazję oglądać różne wersje powstania umarlaków. W ostatnich latach nastąpił prawdziwy bum na ich historię - jednak schemat zawsze był ten sam - ludzkość musi stawić czoło nowemu zagrożeniu, zombiakom, które za wszelką cenę chcą zabić każdą, żywą istotę na Ziemi. Brzmi może i banalnie, ale czy to książki czy filmy lub seriale oparte na tym schemacie zawsze stawały się światowymi hitami. A gdyby tak przedstawić zombie w zupełnie innym świetle? Gdyby zastanowić się nad ich istotą, osobowością? Czy to w ogóle ma sens? Zapraszam Was na recenzję książki Øysteina Stene "Wyspa zombie"

23 sie 2015

0

Jak żyje typowy miliarder w Azji?

Całkiem zwyczajnie. Jada drogie obiady w drogich restauracjach, kupuje nowe posiadłości, decyduje czy kupić nowe akcje na giełdzie, musi stanąć przed ważnym wyborem - kupić nowy model Bentleya czy Rolls-Royce'a. Dla nas, typowych ludzi, którzy pracują po 8-10 godzin dziennie i chcą prowadzić jako takie, normalne życie, taka sytuacja wydaje się być zupełnie absurdalna. Jasne, że chciałbym być na miejscu takiego miliardera! Kto by nie chciał? Nie bądźmy hipokrytami. Trzeba się tylko zastanowić nad jednym. Czy życie bogatych rodzin faktycznie jest tak usłane różami, jak mogłoby się nam wydawać? Czy faktycznie chcielibyśmy być na ich miejscu? Na te i inne pytania stara się odpowiedzieć Kevin Kwan w swojej książce "Bajecznie bogaci Azjaci"

20 sie 2015

0

Konkurs z "Królem Wron"!


Nie tak dawno mieliście okazję poczytać mój tekst o pewnej książce, pewnego autora. Pewne wydawnictwo chciało zaistnieć, wydać swoją pierwszą cegiełkę. Zdecydowali się na stworzenie projektu na jednym z portali crowfundingowych, gdzie postawili przed sobą niezwykle ambitne zadanie - uzbierać ponad 17 000 złotych, wydać pierwszą książkę i w małej miejscowości Sidra spełnić swoje marzenia. Ja, co mogę powiedzieć z wielką przyjemnością byłem świadkiem tego wydarzenia i cóż mogę więcej powiedzieć. MadMoth Publishing rozpoczęło swoją pracę, wydając "Króla Wron" Szymona Kruga.

18 sie 2015

0

Epickość nad epickością


Są takie książki, o których będzie się mówić latami, ich twórców wychwalać, a stworzone przez nich światy i historie interpretować w nieskończoność. Poczynając od Tolkiena, przez Lewisa, Le Guin, Sapkowskiego, Hooba, Zelaznego, Cooka, Eriksona czy Martina - wszyscy oni na stałe wpisali się w kanon literatury fantasy. Są twórcami światów, które zachwycają tysiące czytelników na całym świecie, ich bohaterów uwielbiają tłumy, a ich losy śledzą fani rozsiani po całym globie. Do tej prawdziwej śmietanki znamienitych osobistości należy dodać jedno nazwisko, o którym, w najbliższych latach będzie bardzo głośno. Brandon Sanderson.

16 sie 2015

0

Co mąka może powiedzieć o zabójcy?


Po raz kolejny sięgnąłem po kryminał w stylu retro. Dlaczego? Powód jest bardzo prosty - akcja książki nie dość, że ma miejsce w granicach naszego pięknego kraju to, na dodatek, jej czas historyczny to lata II Wojny Światowej, która w moim mniemaniu trwale zmieniła obraz całego świata. Te dwa elementy powieści "Furia rodzi się w Sławie" spowodowały, że zgodziłem się przeczytać tę książkę i napisać jej recenzję - moje gusta literackie zostały skutecznie połechtane, dzięki czemu nastawiałem się na niesamowitą przygodę z historycznym wątkiem w tle. Jak Krzysztof Koziołek poradził sobie z narzuconym przez siebie zadaniem? 

13 sie 2015

0

Kamil sztukuje #10 Sztuka, którą można dotknąć


Odwiedzając różnorakie muzea, można spotkać przedziwne wystawy, obrazy czy dzieła, za które kolekcjonerzy są wstanie zapłacić bajońskie sumy. W wielu przypadkach, interakcja między zwiedzającym, a wystawą jest bliska zeru - stoimy, oglądamy, staramy się zrozumieć. O ile w przypadku dzieł sztuki, niezwykle ważnych, historycznych obrazów jest to zrozumiałe - żeby zobaczyć je z bliska musimy przepchać się przez tłum turystów czy wielbicieli akurat tego obrazu, tak w innych przypadkach możemy podejść bardzo blisko, ale o dotknięciu elementu wystawy możemy pomarzyć. W 2012 roku w jednym z chińskich muzeów zorganizowano bardzo ciekawą wystawę - jej użytkownicy, bo tak należy nazwać zwiedzających, mogli stać się jej częścią.

8 sie 2015

0

Kamil gra #26 Władca Pierścieni: Wyprawa do Mordoru


Każdy, kto choć dłużej czyta mojego bloga, komentuje pisane przeze mnie posty wie, że jestem wielkim fanem twórczości J.R.R. Tolkiena. Jego światy, kunszt literacki, styl i język, niezmiennie, przez dobre dziesięć lat czarują w moim życiu w taki sposób, że raz na jakiś czas muszę przeczytać jedno z jego dzieł, uświadamiając sobie, że angielski pisarz był literackim geniuszem. Dla fanów książek, co jakiś czas, na rynek są wypuszczane przeróżne gadżety związane z ich ulubieńcami - gry, koszulki, kubki, nawet skarpetki. Wydawnictwo Egmont postanowiło wydać prościutką grę kościaną z elementami Śródziemia. Przedstawiam Wam Władca Pierścieni: Wyprawa do Mordoru - zapraszam na recenzję!

6 sie 2015

0

Jak napisać recenzję klasyka gatunku?


Są takie książki, które znać powinien każdy. Bez względu na wiek, płeć i ulubione gatunki literackie. Kanon światowej literatury jest naprawdę ogromny, jednak "Portret Doriana Graya" znacząco się z niego wyróżnia. Poruszana tematyka, styl Oscara Wilde'a, przesłanie, kompozycja - to wszystko składa się na lekturę wyjątkową pod wieloma względami. Pisanie recenzji takich książek jest wyjątkowo trudne - jak można oceniać coś, co jest uważane za arcydzieło w skali światowej? Podejmę się tego wyzwania, a jego efekt znajdziecie poniżej.

3 sie 2015

0

Kryminał w stylu retro? Z akcją w Krakowie?!


Na co dzień mieszkam w Krakowie. Nie pochodzę z tego miasta, jednak w od początków mojego krótkiego życia towarzyszyło mi nieustannie - w czasach młodości to właśnie podróż do stolicy Małopolski była największą atrakcją. Wawel, Stare Miasto, Kazimierz.. Rodzice chcieli pokazać mi masę zabytków, pokazać ciekawe zakątki miasta, zainteresować, a ja.. cóż, błagałem by wzięli mnie do najbliższego McDonalda, bo u nas w mieście takich cudów nie ma. W ocenie zagranicznych turystów, Kraków to jedna z najładniejszych miast na świecie, i chociaż rodacy aż tak pozytywnie nastawieni nie są, to trzeba przyznać, że akurat to miasto ma swój urok i niepowtarzalną atmosferę. Jacek Dehnel i Piotr Tarczyński, ukrywający się pod nazwiskiem Maryli Szymiczkowej napisali książkę, którą chciałem mieć od razu w swojej biblioteczce. "Tajemnica domu Helclów" to kryminał w stylu retro, którego akcja dzieje się właśnie w Krakowie.

1 sie 2015

0

Wyniki konkursu z okazji 100 000 wyświetleń!


Jakiś miesiąc temu mój blog został odwiedzony ponad 100 000 razy - liczba okrągła, miła dla oka i niezwykle motywacyjna. Właśnie z tej okazji zorganizowałem konkurs, w którym do wygrania były dwie nagrody - dwójka chętnych będzie nagrodzona. To właśnie dzisiaj, wraz z pierwszym dniem miesiąca postanowiłem ogłosić wyniki, wszystkim nagrodzonym serdecznie gratuluję!