• Recenzje

    Nie boję się skrytykować beznadziejnej książki, chwalę dobrze napisane. Jestem subiektywny, nie piszę pod publikę.

  • Felietony

    Relacje z wydarzeń, porady dla początkujących i moje własne przemyślenia na temat blogosfery.

  • Gry

    Gry planszowe i karciane traktuję tak samo jak książki. To świetna alternatywa na nudne wieczory, czy spotkania z przyjaciółmi.

  • Sztuka

    Sztuka ciągle pojawia się w moim życiu pod różnymi postaciami. Chcę ją pokazać Wam w subiektywnym świetle, jednocześnie obnażając najdziwniejsze pomysły na dzieło sztuki.

28 lut 2015

0

Podsumowanie lutego!


Nadszedł ostatni dzień lutego! Czas na podsumowanie, garść statystyk i oczywiście listę przeczytanych książek. Ten miesiąc, mimo że był krótki, to obfitował w recenzję - sporo wolnego czasu, szybka sesja i dużo książek do czytania. W marcu nie zwalniam i nadal będę czytał w każdej wolnej chwili, których będę miał teraz naprawdę sporo. Od razu powiem Wam, że równo za tydzień będziecie mogli wziąć udział w prostym konkursie, w którym będą do wygrania super nagrody! Już nie mogę się doczekać, będę świętował ile wlezie! W końcu pierwszy rok jest najtrudniejszy, prawda? Tymczasem zapraszam na małe podsumowanie.    W lutym przeczytałem:  1. Julia Latynina - Ziemia wojny [RECENZJA] 2. Mercedes Lackey  - Lot Sowy [RECENZJA] 3. Claire Kendal - Wiem o tobie wszystko [RECENZJA] 4. Chris Carter - Z Archiwum X: Wyznawcy [RECENZJA] 5. Simon Beckett - Chemia śmierci [RECENZJA] 6. David Edelman - Multirzeczywistość [RECENZJA]  7. Zygmunt Miłoszewski - Uwikłanie [RECENZJA]  Można powiedzieć, że w końcu przeczytałem więcej książek niż zaporowe 5-6 tytułów, które zwykle czytałem w ostatnich miesiącach. Oprócz czytania czas zajmuje mi granie w gry planszowe, w tym dwie, które doczekały się recenzji. Napisałem o średniowiecznych miniaturach, które nie zawsze były proste do odczytania. No i na koniec mały felieton o braku weny i co zrobić, gdy jej brak, w tym kilka sposobów na jej magiczny przypływ.  Kilka garści statystyk. Odwiedziliście mnie około 5910 razy, co jest liczbą stałą i bardzo się z tego cieszę. Fanpejdż na FB oscyluje około 545 fanów, co daje duużo powodów do radości i zadowolenia, dziękuję Wam bardzo! Liczba obserwatorów waha się pomiędzy 210, a 209, ale liczę, że przybędzie Was jeszcze więcej!   W poniedziałek mam przygotowany dla Was specjalny tekst! Nie mogę się wprost doczekać aż go opublikuję, bo głosi wydarzenie niezwykle dla mnie ważne i dające sporo do samozadowolenia :) Szczegóły przeczytacie już pojutrze, ale już teraz proszę Was o spostrzegawczość - poniedziałek rano - nowy tekst!
Nadszedł ostatni dzień lutego! Czas na podsumowanie, garść statystyk i oczywiście listę przeczytanych książek. Ten miesiąc, mimo że był krótki, to obfitował w recenzję - sporo wolnego czasu, szybka sesja i dużo książek do czytania. W marcu nie zwalniam i nadal będę czytał w każdej wolnej chwili, których będę miał teraz naprawdę sporo. Od razu powiem Wam, że równo za tydzień będziecie mogli wziąć udział w prostym konkursie, w którym będą do wygrania super nagrody! Już nie mogę się doczekać, będę świętował ile wlezie! W końcu pierwszy rok jest najtrudniejszy, prawda? Tymczasem zapraszam na małe podsumowanie.


27 lut 2015

0

!Top5 książek, które warto przeczytać w 2015 roku przed ich ekranizacją


Mamy 27 dzień miesiąca, czas na zestawienie !Top5. Książki są nieodłącznym elementem kultury, a te najlepsze lub najbardziej popularne w końcu doczekują się ekranizacji. Oczywiście, w tym roku najgorętszym filmem na podstawie książki jest ten o niejakim Greyu. Nie oglądałem, nie czytałem, ale wiem, że za sprawą Lubej ten pierwszy stan na pewno się zmieni. Jednak w 2015 roku stoi w kolejce kilka filmów, które bazują na naprawdę dobrych książkach. Wszystko zależy od reżysera, czy będzie wiernie kopiował fabułę książki, co doda od siebie, w jaki sposób poprowadzi akcję, jak zagrają aktorzy, czy to będzie wielka klapa czy światowy sukces? Niewiadomych jest sporo, z resztą jak z każdym filmem. Zapraszam Was na całkowicie subiektywne zestawienie pięciu filmów, które są ekranizacją książki i z chęcią bym poszedł na nie do kina.

25 lut 2015

0

Kamil gra #13 Władca Pierścieni LCG. Dodatek Polowanie na Golluma



Polowanie na Golluma to pierwszy dodatek, mały dodatek do dużej karcianki Władca Pierścieni LCG, o której pisałem już TUTAJ. Należy do całego cyklu Cienie Mrocznej Puszczy i dzięki niej możemy poczuć się jak prawdziwy poszukiwacze przygód rodem ze Śródziemia. Nasze myśli zaprząta Gollum i jego osoba, bo to za nim będziemy uganiać się po Puszczy, narażając swoich bohaterów na wiele niebezpieczeństw i pułapek. Jak dodatek, to musi wprowadzać coś nowego prawda? Niestety nie we wszystkich grach tak jest, zwłaszcza w typu LCG, które przeistaczają się po paru miesiącach w karcianki kolekcjonerskie i nie mają nic innego za zadanie jak systematyczne opróżnianie naszych portfeli. Władca na szczęście taki nie jest, choć dodatków wyszło spooorrrooo to nie skupia się wyłącznie na naszych pieniądzach, a urozmaiceniu przygód. 

23 lut 2015

0

Uwikłany Miłoszewski


W Polsce nie pisze się kryminałów. Albo inaczej. W Polsce nie pisze się dobrych kryminałów. Sprzedają się pozycje z zakresu tak zwanej literatury kobiecej, powieści historyczne, biografie, poradniki, książki dla dzieci i młodzieży, od biedy fantastyka. Nie mieliśmy dobrych i dojrzałych pisarzy specjalizujących się w zagadkowych morderstwach i umiejętnym kreowaniu specyficznych postaci. Z Zygmuntem Miłoszewskim było tak, że najpierw docenili go za granicami Polski, a dopiero w jego rodzimym kraju. Trochę to dziwne, prawda? Jednak gdy już sława autora do nas zawitała rozkręciła się na tyle, że Miłoszewski stał się prawdziwym, pisarskim fenomenem. Ludzie na całym świecie zachwycają się Poirotem, Holmesem czy detektywami ze Skandynawii, a my mamy prokuratora Teodora Szackiego.  Trup to nieodłączny element każdej kryminalnej historii. Uwikłanie rozpoczyna się dość sennie i jednostajnie, jednak po kilku stronach na scenę wkracza policja, i oczywiście Szacki. Trup z rożnem w oku to nietypowa sprawa, zwłaszcza, gdy wszyscy wokół mówią o samobójstwie. Czy ktokolwiek byłby zdolnej do takiego zakończenia swojego żywota? Jaką rolę w tym wszystkim odgrywa kontrowersyjna metoda ustawień, wykorzystywana przez psychologów i psychiatrów podczas sesji ze swoimi pacjentami? I wreszcie, czy Szacki okaże się na tyle błyskotliwy i uważny, by rozwiązać tę zagadkę? Czterech podejrzanych i jeden trup. Kto z nich jest mordercą?  Przyznam szczerze, że fabuła Uwikłania daje niewiele możliwości na wykazanie się autorowi w kryminalnych aspektach książki. Zakres potencjalnych morderców jest ściśle zawężone, zbrodnia również jest oczywista, a następne poszlaki sprawią, że zagadkowe morderstwo może okazać się łatwe do rozwiązania. Spytanie, o czym ta książka w takim razie jest? Miłoszewski ma jeden niezwykły dar, który niezwykle mocno cenię u naszych polskich twórców.   Mianowicie, potrafi on opisywać wszystko dookoła w niezwykły plastyczny i przystępny sposób. Uwikłanie to nie tylko opowieść o morderstwie i śledztwie prokuratora: znajdziemy tutaj wątki społeczne, polityczne, a nawet mafijne i peerelowskie. Wszystko się ze sobą przeplata i do końca nie wiadomo czy ma ze sobą coś wspólnego. Najbardziej spodobał mi się wątek dziennikarki Moniki i niejakiego szefa – to po prostu odskocznie od morderstwa i można poczytać o czymś innym.  W Uwikłaniu nie dzieje się zbyt wiele. Akcja toczy się leniwie i powoli. Nie następują żadne kolejne morderstwa, nikt nie grozi wybuchem bomby atomowej, nikt nikogo nie ściga, nikt do nikogo nie strzela. Trochę nudy możecie powiedzieć i faktycznie, czasami akcja znacząco zwalnia, by Szacki lub autor mogli dać upust swoim przemyśleniom i niektóre karty książki są po prostu zbyteczne. Kryminał Miłoszewskiego jest tworem specyficznym, bo nie traktuje stricte o morderstwie. To opowieść o prokuratorze i jego pracy, życiu. To nie morderstwo i podejrzani grają pierwsze skrzypce, ale właśnie Szacki, który mimo swoich trzydziestu pięciu lat marzy o przeszłości, która już nie wróci. Facet jest po prostu rozdarty i żałuje niektórych swoich decyzji, których nie może już zmienić. Jednak takie fragmenty nie są nudne, o co to to nie! Miłoszewski pisze jak facet i nie rozczula się nad swoim głównym bohaterem (dzięki Bogu!)   Zgrzyta znikomy ruch na kartach całej opowieści, zwłaszcza początek wydaje się długi i nudnawy. Oczywiście musimy wtedy poznać wszystkich podejrzanych, potencjalne motywy zabójstwa i różne domniemania organów śledczych. Można powiedzieć, że poznajemy prace prokuratora od podszewki, przy okazji dowiemy się co można znaleźć w archiwach IPN-u i na czym polega ta tajemnicza i kontrowersyjna jednocześnie metoda ustawień. Sporo wątków i to one tak naprawdę pchają całą fabułę do przodu, bo gdyby nie one, nie działoby się nic. Owszem, można wywnioskować, że Miłoszewski wiedział co robi i co chce napisać, jednak taki styl pisania nie trafi do każdego czytelnika.   Nie wszyscy wiedzą, że powstał film na podstawie Uwikłania o tym samym tytule. Tę kwestie może przemilczę, bo film nie nadaje się czegokolwiek, nie mówiąc o oglądaniu. Można powiedzieć, że Miłoszewski odniósł spektakularny sukces na naszym rynku – świetnie przyjęta trylogia, film na podstawie drugiej części z gwiazdami polskiego kina. Rzecz niespotykana, zwłaszcza z zakresu literatury kryminalnej. Można powiedzieć, że Polska nie tylko Wiedźminem i Grocholą słynie.  Uwikłanie nie jest książką najlepszą ani idealną. To bardzo dobrze napisana powieść o pewnym prokuratorze, który jest człowiekiem z krwi i kości. Każdy z nas może doszukać się w nim pewnch cech wspólnych. Miłoszewski nadał mu wyrazistej polskości, która tkwi w każdym z nas, i jak każdy nas tak i Szacki ma swoje własne przemyślenia na temat ojczyzny. Cała opowieść jest na wskroś polska. I chyba w tym tkwi jej tajemnica sukcesu. Na brawa zasługują zwłaszcza krótkie notki na początku każdego rozdziału, czyli co działo się w Polsce właśnie w tamtym dniu. Miło powspominać co działo się w naszym kraju 10 lat temu, przy okazji dowiadując się czegoś nowego. Miłoszewski osadza swoich bohaterów w realnym świecie, przez co czujemy do nich większą sympatię – muszą żyć w takich samych warunkach jak i my, więc jeszcze bardziej z nimi się utożsamiamy.  Kończąc muszę powiedzieć, że Miłoszewski również i mną zawładnął i na pewno przeczytam kolejne dwie części przygód prokuratora Szackiego. Uwikłanie nie jest kryminałem idealnym, ale jednym z lepszych na polskim rynku i każdy fan gatunku powinien sięgnąć po trylogię Miłoszewskiego. Dostaniecie zagadkową sprawę, wyrazistego głównego bohatera i oczywiście polskość taką jaką znamy z własnego życia. To wszystko sprawia, że kupicie książkę na wskroś polską, ale i bardzo dobrze napisaną. Czego chcieć więcej?
W Polsce nie pisze się kryminałów. Albo inaczej. W Polsce nie pisze się dobrych kryminałów. Sprzedają się pozycje z zakresu tak zwanej literatury kobiecej, powieści historyczne, biografie, poradniki, książki dla dzieci i młodzieży, od biedy fantastyka. Nie mieliśmy dobrych i dojrzałych pisarzy specjalizujących się w zagadkowych morderstwach i umiejętnym kreowaniu specyficznych postaci. Z Zygmuntem Miłoszewskim było tak, że najpierw docenili go za granicami Polski, a dopiero w jego rodzimym kraju. Trochę to dziwne, prawda? Jednak gdy już sława autora do nas zawitała rozkręciła się na tyle, że Miłoszewski stał się prawdziwym, pisarskim fenomenem. Ludzie na całym świecie zachwycają się Poirotem, Holmesem czy detektywami ze Skandynawii, a my mamy prokuratora Teodora Szackiego.

21 lut 2015

0

Przyszłość. Jaka jest? Jaka będzie?


 Czy zdarzyło się Wam kiedyś rozmyślać jak to będzie za, powiedzmy, 50 lat? Wybaczcie to pytanie retoryczne, jednak jest ono niezbędne podczas czytania tej recenzji. Trzydzieści lat temu duża część ludzi nie wiedziała co to komputer, a o komórkach nawet nie mogli marzyć. Technika daje nieograniczone możliwości, zwłaszcza widać to przy różnych porównywaniach superkomputerów sprzed lat, a tych dzisiejszych, których moc zwykłemu człowieku nie mieści się w głowie. Technika jako taka i jej szybki postęp była wielokrotnie eksploatowana w powieściach i filmach z gatunku science-fiction. No właśnie, pojęcie fiction staje się ciut innym pojęciem niż kiedyś. Teraz ta fikcja za parę lat może stać się kompletną rzeczywistością – w następnym dziesięcioleciu będziemy całkowicie zależni od urządzeń teleinformatycznych.   David Edelman w swojej książce Multirzeczywistość, która jest drugą częścią cyklu Skok 225 opisuje przyszłość. Bardzo smutną i przygnębiającą przyszłość, w której człowieczeństwo ustępuje technice, a forma ludzka traci na znaczeniu. W tym wszystkim odnajdujemy Natcha, głównego bohatera powieści. Akcja Multirzeczywistości zaczyna się zaraz po części pierwszej czyli Infoszoku – Rada, która nie zgadza się na wdrożenie programu Multirzeczywistość , poluje na wszystkich, którzy jej się sprzeciwiają. Powód jest prosty – władza, która jest tak pożądana, należy się tylko i wyłącznie Radzie. Radzie, która użyje wszystkich środków, by zrealizować każdy plan.  Edelman zadbał o czytelników, którzy nie czytali części pierwszej, a swoją przygodę z Natchem rozpoczynają od Multirzeczywistości. Obszerny Dodatek A wyjaśnia wszystko co działo się w poprzedniczce i muszę przyznać, że jest to streszczone w najwłaściwszy z możliwych sposobów – wszystko od razu będzie jasne i przejrzyste i z przyjemnością będziecie mogli się oddać właściwej lekturze.  Powiem od razu – Multirzeczywistość cierpi na syndrom części drugiej i widać to już na pierwszych kartach książki. Elektryzujący koniec poprzedniczki zmusza autora do zwolnienia tempa i dania czytelnikowi odsapnąć. Tym oto sposobem dostajemy nudny i rozwleczony początek powieści, w którym dzieje się prawie nic i ciężko w nim doszukiwać się dobrych aspektów. Cała fabuła jak i struktura powieści wygląda jak typowe kino akcji: zwolenienie akcji, nagły zwrot akcji, pościci, ucieczki, strzelaniny wybuchy, po czym znów zwolnienie do niemożliwie niskiego tempa i od początku to samo. Rozumiem, że Edelman chciał podawać nam poszczególne emocje w odpowiednich dawkach, ale przez ten zabieg czytelnik dąży tylko do tych co ciekawszych fragmentów, ignorując te nudniejsze. Efekt jest taki, że kilkanaście stron powieści może być zwyczajnie pominiętych.  Na plus zasługuje kreacja bohaterów. Proste i ludzkie charaktery, które w otaczającej technice i jej możliwościach odnajdują czas na czyste emocje. Natch potrafi zirytować do granic możliwości i wkurzyć czytelnika do tego stopnia, że kilka razy chciałem nawrzeszczeć na niego, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że to przecież postać fikcyjna. Mangan Lee to specyficzna postać, która niejako pcha całą fabułę do przodu, zyskując miano głównego bohatera. O ile Natcha dopadają różnorakie rozterki i daje się ponieść emocjom, Lee jest jego totalnym przeciwieństwem. A jak wszyscy wiemy, przeciwieństwa się przyciągają.. i uzupełniają.  Powieści z zakresu sci-fi mają to do siebie, że opisują często wymyślone światy, w które autor musi wprowadzić swojego czytelnika, tak by ten zrozumiał o co w tym wszystkim chodzi. Można uznać, że Edelman nie zdradził nam wszystkiego w poprzedniej części i chce to nadrobić w Multirzeczywstości. Efektem tego są przydługie opisy poszczególnych elemnentów, służące bardzo często jako przerywniki w opisywanej akcji i poczynaniach naszych bohaterów. Zabieg wymuszony i oczywisty, jednak nie każdemu przypadnie do gustu.  Jednak to co najlepsze, to oczywista refleksja, jaka nasuwa się po przeczytaniu ostatniej strony książki. Nieczęsto czytam książki sci-fi i nie mogę Wam powiedzieć, czy po każdej lekturze tak jest, jednak puenta jest jednoznaczna. Można postawić pytanie retoryczne, do czego dązy ludzkość, jaka jest jej przyszłość. W pespektywie tego, co zaprezentował Edelman nie rysuje się ona z kolorowych barwach. Już teraz jesteśmy uzależnieni od komputerów i komórek, chociaż czasem nie zdajemy sobie z tego sprawy. Nawet prognozy pogody muszą korzystać z dobrodziejstw techniki, nie wspominając o szpitalach, służbach mundurowych czy szkołach. Z każdym kolejnym rokiem jesteśmy zalewani różnymi nowościami mniej lub bardziej przydatnymi, jednak sceptycy widzą w tym wszystkim przyszłe pokolenia, które zatracą swoje człowieczeństwo. Ciężko cokolwiek przewidzieć, jednak jedno jest pewne – technika i jej postęp będzie coraz częściej obecna w naszym życiu.   Ocena? Ciężko polecić Multirzeczywistość konkretnej grupie odbiorców. Fani gatunku będą usatysfakcjonowani, jednak rozwleczona akcja i niezbyt oryginalna fabuła może odstraszyć zwykłego czytelnika, który chce poczytać coś innego niż zwykle. Powieść Edelmana jest napisana poprawnie i składnie, jednak nie zachwyca i nie wzbudza większej dawki emocji. Jest to po prostu książka dobra i na tym poprzestanę.Czy zdarzyło się Wam kiedyś rozmyślać jak to będzie za, powiedzmy, 50 lat? Wybaczcie to pytanie retoryczne, jednak jest ono niezbędne podczas czytania tej recenzji. Trzydzieści lat temu duża część ludzi nie wiedziała co to komputer, a o komórkach nawet nie mogli marzyć. Technika daje nieograniczone możliwości, zwłaszcza widać to przy różnych porównywaniach superkomputerów sprzed lat, a tych dzisiejszych, których moc zwykłemu człowieku nie mieści się w głowie. Technika jako taka i jej szybki postęp była wielokrotnie eksploatowana w powieściach i filmach z gatunku science-fiction. No właśnie, pojęcie fiction staje się ciut innym pojęciem niż kiedyś. Teraz ta fikcja za parę lat może stać się kompletną rzeczywistością – w następnym dziesięcioleciu będziemy całkowicie zależni od urządzeń teleinformatycznych.

19 lut 2015

0

Śmierć jako główna bohaterka książki


Śmierć. Ciągle obecna w naszym życiu. Czy to dlatego z takim uwielbieniem zaczytujemy się w różnych kryminałach, thrillerach czy horrorach? Chcemy czytać o mordercach, śmierci i psychopatach, którzy czerpią z tego niewysłowioną przyjemność. Simon Beckett w swojej książce Chemia śmierci czyni śmierć główną bohaterką, która spadnie na małe miasteczko niczym grom z jasnego nieba, niwecząc ich wszędobylski spokój. Autor na początku swojej literackiej działalności był uważany za niezwykle utalentowanego, jednak dopiero po spektakularnym sukcesie historii z Davidem Hunterem w roli głównej można było uznać go za pisarza dojrzałego i świadomego. Niejedno z nas marzy o takiej karierze, jednak trzeba przyznać, że Beckett to nie tylko bardzo dobry pisarz, ale znakomity psycholog, który swoim postaciom nadaje szczegółowo określone formy. Zainteresowani? Zapraszam do lektury recenzji Chemii śmierci!   Spokojne miasteczko Manham, które żyje tylko dla siebie, nie potrzebuje nikogo z zewnątrz, nie chce obcych. Każdy tutaj zna każdego i wszyscy razem tworzą specyficzną społeczność. W tym wszystkim musi się odnaleźć David Hunter, lekarz z Londynu, który przybywa do miasta w poszukiwaniu spokoju i spowolnienia tempa swojego życia. Dawne demony odzywają się, gdy zaczynają ginąć młode kobiety. Wszystkie mają wspólną cechę - plany na życie, młodość i werwa. Wszystko zostaje brutalnie przerwany, bo jakiś psychopata czerpie niewypowiedzianą przyjemność z zabijania. Hunter wraz z policją muszą rozwiązać zagadkę tożsamości mordercy nim będzie całkowicie za późno.  Otwieram książkę i lekkie zaskoczenie. Narracja pierwszoosobowa. Myślę sobie nieee, będę się męczył jak z Igrzyskami Śmierci. Przyznaję się, nie lubię tego typu prowadzenia narracji i często ona do mnie po prostu nie przemawia. Jednak byłem niezwykle ciekawy tego międzynarodowego bestsellera Becketa i chciałem go przeczytać jak najszybciej. Dlaczego? Gdy już jakiś kryminał/thriller/horror pochłonie mnie na tyle, że nie będę się mógł oderwać, to atmosfera płynąca z książki zmusza mnie do dalszego czytania, mimo że oczy bolą i pieką. Tak, jestem fanem tego typu literatury!  Wszystko w Chemii śmierci zdaje się być kilkukrotnie przemyślane i opracowane w najwłaściwszy z możliwych sposobów. Tak naprawdę ciężko się do czegoś przyczepić i pisać źle o tej książce. Cała jej fabuła, sposób prowadzenia akcji i sylwetki poszczególnych bohaterów są nakreślone niezwykle dobrze. Może mogę ponarzekać na ich przewidywalność, bo każdy mieszkaniec Manham ma określoną rolę do odegrania i odgrywa ją z niezwykłą pieczołowitością. W ten sposób co poniektórzy są zwyczajnie nudni i nie należy specjalnie się do nich przywiązywać. Sama fabuła jest dobrze rozpisana, tak by wzbudzać w nas kolejne fale konkretnych emocji: zdziwienia, zaniepokojenia, gniewu, a na końcu strachu, który poczujemy w każdej naszej kości.   Od początku miałem wrażenie, że gram z autorem w jakąś skomplikowaną grę jego autorstwa i to on wie, jak to się wszystko skończy.  Rzeczywiście, Beckett serwuje nam kolejne informacje na złotej tacy, tylko sami nie wiemy czy mają dla nas jakaś konkretną wartość czy mają nas po prostu dezinformować. Czujemy się mamieni, oszukiwani i wystawiani na próby. Nie wiemy co wydarzy się na następnej stronie, żaden z bohaterów Chemii śmierci nie może o sobie powiedzieć, że ma krystalicznie czyste sumienie. Beckett się z nami bawi i wychodzi mu to pierwszorzędnie! Uwielbiam autorów, którzy są świadomi swojego przekazu i sensu historii, którzy bawią się z czytelnikiem i wiedzą jak wyprowadzić go na manowce.   David Hunter to człowiek o niejasnej przeszłości, próbujący ukryć informacje o własnej osobie. Jego postać gra tu pierwsze skrzypce, jednak nie wszystko kręci się wokół tajemniczych morderstw. Poznajemy lekarza jak faceta jako takiego, pełnego pasji, miłości, by stał się człowiekiem smutnym i pozbawionym jakiejkolwiek motywacji do działania. To Manham budzi w nim nowe uczucia lub te dawno zapomniane i towarzyszymy mu w tym poznawaniu, subiektywnie go oceniając. Beckett to nie tylko dobry pisarz kryminałów, ale i psycholog, który rozkłada swoje postacie na czynniki pierwsze. Wychodzi mu to znakomicie i po raz pierwszy od bardzo dawna czytało mi się takie przemyślenia z wielką przyjemnością.  Okej, jest jedna rzecz na którą mogę z czystym sumieniem ponarzekać. Mianowicie jest to zakończenie książki, które trąci amerykańskim dreszczowcem na jedynce w każdy wtorek czy środę, nie pamiętam. Może nie jest przewidywalny, ale sama historia mordercy oraz jego historia jest naciągana. W tym momencie cała powieść nabrała ciut innego wyrazu, przez co odebrałem ją jako swoiste usprawiedliwienie. Główny oportunista i końcowa akcja jest mdła i przywodzi na myśl historie bez polotu i zaangażowania ze strony czytelnika. Nie mogę Wam wprost powiedzieć o co chodzi, jednak sami możecie dojść do takiego wniosku, kiedy już przeczytacie ostatnie strony Chemii śmierci.  Jak kryminał, to trupy, a jak trupy to barwne opisy. Niektórych ponosi fantazja i piszą o zwłokach w stylu amerykańskim, barwnie i pompatycznie, jednak czytelnik nic z tego wiedzieć nie będzie. Beckett podchodzi do sprawy niezwykle uważnie, drobiazgowo, a co najważniejsze profesjonalnie. Tak jak David Hunter. Jesteśmy wprowadzani w anatomię człowieka, typowe zachowania ciała. Dowiadujemy się co wpływa na rozkład ciała i w jakim stopniu, kiedy ciało zaczyna cuchnąć, a kiedy gnić. Co je zjada i co powoduje rozkład. Wszystko dokładnie opisane, w sposób niezwykle plastyczny - każdy z nas automatycznie wyobrazi sobie dokładnie to, co chciał przedstawić autor.  Podsumowując, nie pozostaje mi nic innego, jak zachęcić Was do przeczytania Chemii śmierci! Na pewno część z Was ma ją już za sobą, jednak z całą odpowiedzialność polecam wszystkim tym, którzy lubią mroczne i tajemnicze historie przyprawione kilkoma trupami oraz specyficznym bohaterem głównym, dla którego nie ma rzeczy niemożliwych. Na koniec mogę powiedzieć jedno: do końca nie będziecie wiedzieć co tak naprawdę się wydarzyło!Śmierć. Ciągle obecna w naszym życiu. Czy to dlatego z takim uwielbieniem zaczytujemy się w różnych kryminałach, thrillerach czy horrorach? Chcemy czytać o mordercach, śmierci i psychopatach, którzy czerpią z tego niewysłowioną przyjemność. Simon Beckett w swojej książce Chemia śmierci czyni śmierć główną bohaterką, która spadnie na małe miasteczko niczym grom z jasnego nieba, niwecząc ich wszędobylski spokój. Autor na początku swojej literackiej działalności był uważany za niezwykle utalentowanego, jednak dopiero po spektakularnym sukcesie historii z Davidem Hunterem w roli głównej można było uznać go za pisarza dojrzałego i świadomego. Niejedno z nas marzy o takiej karierze, jednak trzeba przyznać, że Beckett to nie tylko bardzo dobry pisarz, ale znakomity psycholog, który swoim postaciom nadaje szczegółowo określone formy. Zainteresowani? Zapraszam do lektury recenzji Chemii śmierci!

17 lut 2015

0

Komiksowo, czyli oficjalna kontynuacja kultowego Z Archiwum X!


Z Archiwum X. Ilu z Was w myślach zanuciło motyw przewodni serialu? Kultowy, wręcz legendarny serial, który został okrzyknięty najlepszym serialem XIX wieku. Ilu z Was śledziło losy i poczynania dwójki agentów specjalnych? Ilu z Was oglądało kolejne odcinki serialu późno w nocy z przysłoniętymi oczyma ze strachu? Ja również jestem wśród tej grupy, która niejako wychowała się na Z Archiwum X. Wieść o zakończeniu serii była druzgocąca i wielu fanów liczyło na wyjaśnienie większości spraw i zagadek, które mnożyły się podczas emisji. Tymczasem Chris Carte, twórca serialu nie wyjaśnił praktycznie niczego. Wizja kontynuacji była obecna praktycznie cały czas od ostatniego odcinka i każdy fan wierzył, że kiedyś znów z zapartym tchem będzie śledził losy Scully i Muldera. I tak, po wielu latach oczekiwań powstał komiks, którego współtwórcą jest pomysłodawca serialu. Wyznawcy to pierwszy zeszyt serii, która w USA została obsypana nagrodami. Jak będzie u nas?   Dwójka naszych agentów toczy spokojne życie, z dala od zjawisk paranormalnych. Sielanka nie trwa długo, bo tajemnicza organizacja włamuje się do tajnych akt FBI, wykradając wszystkie informacje o Scully i Mulderze. Jednocześnie w parku Yellowstone powstaje nowy rurociąg, który, jak się później okaże, wcale nie jest tym, czym powinien być. Tak oto moi Drodzy dostajemy w ręce oficjalną kontynuację kultowego serialu. Czy komiks będzie jej godnym następcą?  Recnezje książek i komiksów to dwa różne światy. W tym drugim nie można oceniać stylu i języka autora, tak jak w tej pierwszej nie uświadczycie opinii o kresce i użytych kolorach. Strona graficzna Wyznawców jest bardzo prosta i nieskomplikowana, ale za to bardzo miła dla oka. Kreska jest wyrazista, postacie rozpoznawalne do tego stopnia, że od razu wiemy kto jest kim. Jednak to co najważniejsze w całym komiksie to użyte kolory. Są skąpe i monotonne, jednak to właśnie mocna strona zeszytu – w ten sposób oddaje cały klimat Archiwum - jego tajemniczość i wszechogarniający strach. To właśnie te dwa czynniki zdecydowały o wielkiej popularności serialu i w Wyznawcach dostajemy dokładnie to samo!   Słowa uznania kieruję do wydawnictwa SQN, które zaryzykowało i wydało komiks w takiej, a nie innej formie. Twarda oprawa, gruby, kredowy papier, dodatkowe rysunki, w tym ten stylizowany na lata 20 ubiegłego wieku, który zachwycił mnie od samego początku. I na deser plakat I want to believe – tak, ten sam, który agent Mulder miał w swoim biurze . To nie lada gratka dla fanów całej serii, którzy wydaniem komiksu będą, co dużo mówić, zachwyceni! Z mojej strony mogę jedynie powiedzieć, że cała kolekcja komiksu będzie niezwykłą perełką w biblioteczce każdego mola czy to książkowego czy komiksowego – już nie mogę się doczekać drugiego zeszytu.  Dla fanów jest to pozycja, którą muszą nabyć – bez dwóch zdań! Oficjalna kontynuacja Archiwum zasługuje na dobrą oprawę i przemyślane zdarzenia . To wszystko otrzymujemy w Wyznawcach. Cała seria doczekała się w USA 21 (!) zeszytów, a każdy z nich był prawdziwym bestsellerem. Seria otrzymała sporo nagród, w tym dla autora koloru w komiksie Jordiego Bellariego w 2014 roku.   Pozostaje mi mieć nadzieję, że SQN postanowi wydać kolejne zeszyty serii. Wyznawcy to mocny początek, dający nadzieję na świetną kontynuację i wiele ciekawych przygód naszych ulubionych agentów tajnego archiwum FBI. Polecam i zachęcam każdego z Was do zapoznania się z Wyznawcami – otrzymacie sporą dawkę emocji, ale to co najważniejsze w całej serii, mrok, gęstą atmosferę i obezwładniające uczucie, że coś się zbliża, a Wy nie możecie nic zrobić, by temu zaradzić.Z Archiwum X. Ilu z Was w myślach zanuciło motyw przewodni serialu? Kultowy, wręcz legendarny serial, który został okrzyknięty najlepszym serialem XIX wieku. Ilu z Was śledziło losy i poczynania dwójki agentów specjalnych? Ilu z Was oglądało kolejne odcinki serialu późno w nocy z przysłoniętymi oczyma ze strachu? Ja również jestem wśród tej grupy, która niejako wychowała się na Z Archiwum X. Wieść o zakończeniu serii była druzgocąca i wielu fanów liczyło na wyjaśnienie większości spraw i zagadek, które mnożyły się podczas emisji. Tymczasem Chris Carter, twórca serialu nie wyjaśnił praktycznie niczego. Wizja kontynuacji była obecna praktycznie cały czas od ostatniego odcinka i każdy fan wierzył, że kiedyś znów z zapartym tchem będzie śledził losy Scully i Muldera. I tak, po wielu latach oczekiwań powstał komiks, którego współtwórcą jest pomysłodawca serialu. Wyznawcy to pierwszy zeszyt serii, która w USA została obsypana nagrodami. Jak będzie u nas?

15 lut 2015

0

Wiem o tobie wszystko [PRZEDPREMIEROWO]


Stalking. Do niedawna wiązany tylko z  gwiazdami, które przez swoją popularność muszą liczyć się z psychofanami, atakami i nękaniami. W dzisiejszych czasach problem nie dotyczy tylko i wyłącznie  celebrytów, bo taka sytuacja może spotkać każdego z nas. Zwłaszcza narażone są kobiety, które w oczach społeczeństwa nadal są niewinne i delikatne, przez co są łatwiejszym celem dla potencjalnego stalkera. Najgorsze w tym wszystkim jest fakt, że nękana kobieta bardzo rzadko otrzymuje wymaganą pomoc od razu - zwykle potrzeba czasu, dowodów, ludzie dopatrują się jej winy, jakoby miała podjudzać faceta do czegoś, czego on sam by nie zrobił. To nadal jest problem i często wzbudza ogromne kontrowersje i falę negatywnych emocji. To chore i ciężko z tym cokolwiek zrobić. Próbę sklasyfikowania problemu oczami ofiary podjęła się brytyjska pisarka Claire Kendal, której powieść Wiem o tobie wszystko jest literackim debiutem.    Clarissa jest nękana przez faceta, z którym się przespała. Sama jest sobie winna? Nie do końca, podejrzewa, że Rafe wrzucił jej coś do wina i uśpił, by móc ją wykorzystać. Od tamtej pory jest regularnie nachodzona i zastraszana, a policja nie może zrobić dosłownie nic. Dziewczyna bierze przykład z klasycznych porad i stosuje się do instrukcji z broszurki informacyjnej dla potencjalnych ofiar stalkingu. Zbiera dowody, stara się panować nad emocjami, wszystkie prezenty i przesyłki od dręczyciela układa w swojej szafie. Nie jest to proste zadanie, bo facet nie daje za wygraną - jest wszędzie i wie o swojej miłości życia prawie wszystko. Z drugiej strony uczestniczymy w rozprawie sądowej, w której prostytutka, oskarża o gwałt swoich pracodawców.   Okej, od razu powiedzmy sobie szczerze - temat jest naprawdę dobry i pisanie o problemach społecznych zawsze przyniesie dużą popularność książce. Stalking jest problemem na czasie, choć niewiele się o tym mówi, musi mierzyć się z nim tysiące kobiet na całym świecie. Tego typu sprawy wzbudzają niemałe kontrowersje, a książki Kendal Wiem o tobie wszystko jest klasycznym przykładem, wzorcowego stalkingu. To wręcz podręcznikowy sposób zachowania, który już na samym początku powinien być rozwiązany przez policję. Jednak tak się nie stało, co może doprowadzić do przykrych konsekwencji.  Moje wrażenia? Od początku czułem się w jakimś amerykańskim filmie, w którym mamy klasyczną ofiarę i przewidywalnego oprawcę, któremu z góry możemy przypisać określoną rolę i określone zachowania. Tak moi Drodzy, Wiem o tobie wszystko nie zaskakuje, wręcz przeciwnie - nudzi. Akcja jest do bólu przewidywalna i rozpisana schematycznie, dokładnie tak jak na warsztatach literackich, które ponoć prowadzi autorka książki. Sama fabuła nie jest oryginalna, jednak nie powinien to być zarzut jeśli weźmiemy pod uwagę tematykę książki. Jednak można było z nią coś zrobić, dodać coś od siebie, wymyślić nowe, inne rozwiązanie całego tematu. Stało się inaczej i od początku jesteśmy świadkami historii, którą mógł spisać każdy i każdy mógł ją wydać. Bez fajerwerków.  Początek powieści jest niezwykle trudny w odbiorze. Mamy świadomość, to rzecz oczywista, po przeczytaniu blurba, że książka jest o czym jest, jednak łatwe wejście w całą historię skutecznie uniemożliwia rozpisanie początkowych kart historii. Wszystko jest rozlane i wymieszane ze sobą. Ktoś pisze w pierwszej osobie, za chwilę zupełnie inną czcionką czytamy w klasycznej, trzecioosobowej formie opowieść bezstronnego widza. Dosłownie jesteśmy zalewani informacjami i wydarzeniami, o których nie wiemy co powiedzieć. Dopiero po początkowym zaskoczeniu wszystko powoli się stabilizuje i dochodzimy do wniosku, że cała powieść będzie przebiegać dwutorowo. Clarissa prowadzi dziennik, a jej poczynania i rozprawę sądową nieokreślony narrator.  Osobny akapit należy poświęcić warsztatowi i stylowi autorki oraz innym technicznym aspektom książki. Masakra. Ciężki i toporny język, styl kompletnie nieprzystosowany do współczesnego czytelnika, który potrzebuje dobrze sformułowanych porównań i akcji, przy jak najmniejszej ilości opisów wszystkiego dookoła. Uprzedzam - w książce nie dzieję się zbyt wiele. Mamy zatem sporo opisów relacji między Clarissą, a innymi uczestnikami procesu, jej ubrań, prezentów od Rafe'a, jej myśli i uczuć, jej haftów i pracy przy maszynie. Najbardziej zaskoczył mnie szczegółowy opis uszytej przez główną bohaterkę bluzki - słowa i zwroty, które niewiele mi mówiły stanowiły największą wartość przedmiotu, przez co cały jego opis był dla mnie bezużyteczny. Pani Kendal pisze topornie i widać, że jest to jej debiut, przy czym cały czas dziwi mnie fakt, że prowadzi ona warsztaty dla pisarzy. W pewnych momentach jej debiutancka powieść była dla mnie zwyczajnie nudna i potrafiłem opuścić całą stronę lub nawet dwie (!), gdy po szybkim przejrzeniu nie zawierała nic wartościowego, co by wnosiło do całej opowieści.   Męczył mnie podział na formę jedno i trzecioosobową. Nie jej sam fakt, ale niepotrzebnego wytłuszczenia i zmienienia czcionki zapisków dziennika Clarissy. Utrudnia to lekturę i sprawia, że dłużej niż godzinę nie mogłem czytać - przerwa była niezmiernie wskazana. Nie winię wydawnictwa, co to, to nie! Zakładam, że było tak i w wydaniu oryginalnym, przez co nasze polskie Akurat musiało się dostosować.   Zakończenie jest tak płytkie i banalne jak cała książka. Przewidywalność tego co się za chwilę stanie kłuje w oczy. Na początku wspominałem, że już na starcie czułem się jak na seansie taniego filmu rodem z Ameryki. Na końcowych stronach to uczucie osiągnęło apogeum, dodatkowo doprawione o zgrzyt zębów i usilne pragnienie zakończenie znajomości z Wiem o tobie wszytko. Tym bardziej dziwią mnie zachwyty innych blogerek, które przeczytały tę powieść i piszą o niej w samych superlatywach. Książka owszem, mówi o poważnym problemie, jednak nie jest to wyznacznik dobrej powieści. Jeśli jest źle rozpisana i nieprzemyślana nie zasługuje na tak wysokie oceny! Czytelnik biorąc taką książkę do ręki nie chce czytać o rozprawie sądowej, która jest kompletnie nie związana z całą historią (prócz paru, malutkich wyjątków); opisów czegoś co w ogóle nie dotyczy głównego problemu. Czytelnik chce być zaskoczony, wgryźć się w temat, poczuć jak ofiara i czuć wszechogarniający niepokój. Tego wszystkiego brakuje Wiem o tobie wszystko i nie ma się co oszukiwać - książka jest niedopracowana.  Nie wiem komu mogę ją polecić. Może kobiety inaczej odbierają całą powieść, przez co to mi umyka ogólne przesłanie historii. Do mnie taki styl i prowadzenie akcji po prostu nie przemówiło i stanowczo odradzam wszystkim facetom. Jeśli jesteście bystrzy, po około, ja wiem, 50 stronach będziecie mogli odgadnąć co stanie się na pozostałych 350. Słowa podziękowania należą się wydawnictwu Akurat, które po raz kolejny zaskoczyło blogerów i postanowiło trochę ich postraszyć. GENIALNY POMYSŁ! Jestem uradowany faktem, że jedną książką można wzbudzić tyle emocji i zapewnić jej taką kampanię promocyjną. Szkoda tylko, że Wiem o tobie wszystko jest książką, która na nią nie zasługiwała.  Za egzemplarz serdecznie dziękuję      Wydawnictwo Akurat  Data wydania 18 luty 2015  Liczba stron 414  Ocena 4/10Stalking. Do niedawna wiązany tylko z  gwiazdami, które przez swoją popularność muszą liczyć się z psychofanami, atakami i nękaniami. W dzisiejszych czasach problem nie dotyczy tylko i wyłącznie  celebrytów, bo taka sytuacja może spotkać każdego z nas. Zwłaszcza narażone są kobiety, które w oczach społeczeństwa nadal są niewinne i delikatne, przez co są łatwiejszym celem dla potencjalnego stalkera. Najgorsze w tym wszystkim jest fakt, że nękana kobieta bardzo rzadko otrzymuje wymaganą pomoc od razu - zwykle potrzeba czasu, dowodów, ludzie dopatrują się jej winy, jakoby miała podjudzać faceta do czegoś, czego on sam by nie zrobił. To nadal jest problem i często wzbudza ogromne kontrowersje i falę negatywnych emocji. To chore i ciężko z tym cokolwiek zrobić. Próbę sklasyfikowania problemu oczami ofiary podjęła się brytyjska pisarka Claire Kendal, której powieść Wiem o tobie wszystko jest literackim debiutem. 

13 lut 2015

0

Kamil sztukuje #4 Dziwne miniatury średniowieczne



Witajcie w ten jakże nieszczęśliwy i pechowy dzień! Wierzycie w zabobony? Osobiście mam gdzieś kiedy wypada legendarny piątek 13-ego i prześlizguje się przez ten dzień bez szwanku. Akurat dzisiaj wypada czas na kolejną, czwartą już odsłonę wspólnego sztukowania, czyli przybliżania Wam sztuki jako takiej w jej różnorakich formach. Były już twory ludzkiego ciała, alkohol, waginy.. Dzisiaj czas na coś lżejszego i co tu dużo mówić - muszę dać Wam chwilę odpoczynku od rzeczy szokujących i wzbudzić u Was kolejne salwy śmiechu. Dlaczego? Dzisiaj, wraz z Lubą bierzemy na tapetę miniatury średniowieczne, jednak nie takie klasyczne i wszystkim znane, o nie! Jeśli tak sądziliście, to mnie nie znacie :D Pokażemy Wam dzisiaj dziwaczne i śmieszne miniatury, które często są pozbawione sensu i trzeba porządnie się zastanowić co twórca brał lub pił gdy ją wymyślił. Zaciekawieni? Zapraszam!
Witajcie w ten jakże nieszczęśliwy i pechowy dzień! Wierzycie w zabobony? Osobiście mam gdzieś kiedy wypada legendarny piątek 13-ego i prześlizguje się przez ten dzień bez szwanku. Akurat dzisiaj wypada czas na kolejną, czwartą już odsłonę wspólnego sztukowania, czyli przybliżania Wam sztuki jako takiej w jej różnorakich formach, w ramach cyklu Kamil sztukuje! Były już twory ludzkiego ciała, alkohol, waginy.. Dzisiaj czas na coś lżejszego i co tu dużo mówić - muszę dać Wam chwilę odpoczynku od rzeczy szokujących i wzbudzić u Was kolejne salwy śmiechu. Dlaczego? Dzisiaj, wraz z Lubą bierzemy na tapetę miniatury średniowieczne, jednak nie takie klasyczne i wszystkim znane, o nie! Jeśli tak sądziliście, to mnie nie znacie :D Pokażemy Wam dzisiaj dziwaczne i śmieszne miniatury, które często są pozbawione sensu i trzeba porządnie się zastanowić co twórca brał lub pił gdy ją wymyślił. Zaciekawieni? Zapraszam!

10 lut 2015

0

Kamil pisze #19 Brak weny? Spróbuj tego!


Zdarzyło Ci się kiedyś nie mieć ochoty na pisanie czegokolwiek, wysilanie komórek mózgowych i ogólna niechęć do bloga? Może nie jest to nagminne, w końcu żeby pisać o książce wystarczy ją przeczytać, a pewne emocje z nią związane na pewno się pojawią, jednak czasem bywa tak, że wiemy co chcemy napisać, ale nie wiemy jak. Jeszcze gorsze jest uczucie, które uniemożliwia nam zrobienie czegokolwiek. Możecie to nazwać lenistwem, możecie nazwać brakiem weny. Każdy radzi sobie z tym na swój własny sposób, i najlepiej jest znaleźć ten jeden jedyny, ale są wśród nas tacy, którzy w momencie nadejścia tego straszliwego okresu załamują ręce i nie wiedzą co robić. Pisząc ten post musiałem zebrać kilkanaście opinii na ten temat i wybrać te sposoby, które mogą przynieść największe efekty. Jeśli boisz się braku weny i nie wiesz co z tym zrobić lub znasz kogoś takiego, przeczytaj ten tekst i podaj dalej, a nuż może komuś pomożemy :)   Sposób numer 1 - Muzyka  Nic tak nie wycisza i pobudza jednocześnie jak odpowiednia muzyka. Jedni piszą przy kompletnej ciszy, drudzy natomiast wolą pisać przy swojej ulubionej muzyce. Uwierzcie mi, ten sposób jest jednym z najlepszych - daje do myślenia, a odpowiedni dobór zmotywuje nas do tego stopnia, że zaraz zasiądziesz przed klawiaturą i napiszesz dobry tekst.   Sposób numer 2 - Alkohol  Metoda dość kontrowersyjna, ale jaka skuteczna! Alkohol, czy to piwo wino czy coś mocniejszego ale - zbyt duże ilości wypitego alkoholu skutecznie doprowadzą do sytuacji, w której opublikujecie coś, czego nigdy byście nie napisali. I oby nigdy do tego nie doszło. skutecznie pobudzi do działania, jednak jego największą zaletą, chcąc czy nie chcąc, jest pobudzenie naszej kreatywności i wyobraźni do tego stopnia, że pomysły na tekst przyjdą raz dwa. Jest tylko jedno Choć z drugiej strony, mówiąc o dzisiejszym świecie i jego priorytetach - blog pisany po pijanemu odniósłby pewnie spory sukces.  Sposób numer 3 - Czytaj coś innego niż książki/rób coś innego  Tak wiem, czytamy książki, piszemy o nich, jesteśmy molami książkowymi. Cóż z tego? To zwalnia Cię z obowiązku by czytać coś innego, robić coś na co zwykle nie masz czasu? Obejrzyj fajny film, znajdź swój ulubiony serial, zagraj w coś, czy to na kompie, czy na planszy. Wokół Ciebie jest pełno inspiracji, a dobra rozrywka, ciut inna niż forma pisana pozwoli Ci się na chwilę od niej oderwać. A gdy już wrócisz do czytania książek do recenzji i ich opisywania - będziesz innym recenzentem.  Sposób numer 4 - Rozmawiaj, rozmawiaj i jeszcze raz rozmawiaj  Nasze zajęcie zajmuje dużo czasu i często musimy godzić je z nauka czy też z pracą. Ludzie, których spotykasz codziennie niosą z sobą mnóstwo wspaniałych historii i opowieści, których warto posłuchać. A może ktoś z Twojego otoczenia przeczytał coś ciekawego i w interesujący sposób o tym opowie? Jeśli nie zagadasz, nigdy się tego nie dowiesz! Nie ważne czy będzie to rozmowa na żywo, czy przez Internet - nawet chwila pisania o czymś innym niż dotychczas skutecznie da Ci do myślenia.  Sposób numer 5 - Kup sobie notatnik/notuj wszystkie swoje pomysły  Sposób albo uwielbiany albo potępiany. No bo jak to zapisywać wszystko co mi przyjdzie do głowy? Przecież to zapamiętam! No właśnie nie - często po powrocie do domu zapominamy większość czego doświadczyliśmy w ciągu dnia, chyba że odbiło to się na naszej psychice - pomysły takie nie są i zwykle są zapominane. A może w trakcie przerwy ułożysz kilka zdań do recenzji lub wpadną Ci do głowy chwytliwe tytuły postów? Dobrze by było gdzieś je zapisać, prawda?     Sposób numer 6 - Nie pisz tylko o książkach  Tak wiem, nazywacie siebie blogerami książkowymi i nie wolno Wam pisać o czymś innym. Bzdura! Mimo że mój blog nazywa się jak się nazywa, mimo że moim głównym zajęciem jest czytanie książek, to piszę o kilku innych rzeczach w ciągu miesiąca - dlatego mój blog tak szybko się rozwinął. Głowę mam pełną pomysłów, a szkoda mi ich marnować lub zakładać inne blogi, na które nie miałbym czasu. To właśnie teksty nie związane stricte z recenzjami mają największą ilość odsłon i wcale się temu nie dziwię - wręcz przeciwnie, takich tekstów chcę pisać jeszcze więcej! Wychodzę z takiego założenia, że pisanie tylko i wyłącznie o książkach jest nie tyle co nudne, co przytłaczające i każdy miał takie uczucie choć raz w ciągu swojej blogerskiej kariery - trzeba czasem odpocząć i napisać coś innego. Poza tym, gdybym chciał pisać o książkach, nie czytalibyście teraz tego tekstu :)  Sposób numer 7 - Wycisz się  Nic tak nie pomaga jak mała chwila leżakowania na kanapie, wyciszenia się i myślenia kompletnie o niczym. Warto się wyciszyć, dać chwilę spokoju od wszystkiego i to dosłownie. Myśl o głupotach, o czymś totalnie niezwiązanym z blogiem, pracą czy szkołą. Daj sobie odpocząć, bo tak naprawdę to Twój umysł powoduję całą blokadę, jeśli dasz mu chwilę dla siebie, będziesz czuć się o wiele lepiej.  Sposób numer 8 - Pomyśl o swoich czytelnikach  To chyba najlepszy sposób. Nic tak nie motywuje jak wizja nieszczęśliwych i oburzonych czytelników, którzy z wytęsknieniem czekają na Twój post, a Ty nic nie dodasz. Pomyśl jaką katastrofę wywołasz w ich życiach i jakie konsekwencje będą się z tym wiązać! Szanuj swoich fanów, bo to dzięki nim Twój blog się rozwija i dobrze prosperuje - jeśli ich zaniedbasz, mogą się od Ciebie odwrócić, przecież nikt ich nie trzyma i nie zmusza do czytania Twoich tekstów, prawda?  Każdy ma swój sposób i z chęcią poczytam o nich poniżej, w komentarzach :) Daj znać czy tekst Ci się spodobał, w końcu to mój sposób na brak weny numer 8. Udostępnij, podaj dalej, a może komuś pomożemy i zdobędzie wieczną sławę, pisząc genialne teksty? Fajnie by było, więc nie ociągaj się i daj znać co robisz, gdy dopada Cię przerażające uczucie lenistwa i braku chęci do pisania.
Zdarzyło Ci się kiedyś nie mieć ochoty na pisanie czegokolwiek, wysilanie komórek mózgowych i ogólna niechęć do bloga? Może nie jest to nagminne, w końcu żeby pisać o książce wystarczy ją przeczytać, a pewne emocje z nią związane na pewno się pojawią, jednak czasem bywa tak, że wiemy co chcemy napisać, ale nie wiemy jak. Jeszcze gorsze jest uczucie, które uniemożliwia nam zrobienie czegokolwiek. Możecie to nazwać lenistwem, możecie nazwać brakiem weny. Każdy radzi sobie z tym na swój własny sposób, i najlepiej jest znaleźć ten jeden jedyny, ale są wśród nas tacy, którzy w momencie nadejścia tego straszliwego okresu załamują ręce i nie wiedzą co robić. Pisząc ten post musiałem zebrać kilkanaście opinii na ten temat i wybrać te sposoby, które mogą przynieść największe efekty. Jeśli boisz się braku weny i nie wiesz co z tym zrobić lub znasz kogoś takiego, przeczytaj ten tekst i podaj dalej, a nuż może komuś pomożemy :)


8 lut 2015

0

Szukasz książki dla nastoletniego faceta? Dobrze trafiłeś!



Pamiętacie może moje dwie recenzje książek Ursuli K. Le Guin o pewnym młodym czarodzieju Gedzie, który poszukuje własnego ja i odkrywa w sobie pokłady magii, które pozwalają mu na niebywałe czyny? Wiecie dlaczego akurat te książki okazały się prawdziwymi bestsellerami, a miliony młodych ludzi na całym świecie pożerało je w całości? Mówiły o dojrzewaniu, o psychologicznym aspekcie małego chłopaka, który musi stawić czoła przeciwnościom losu, który mimo swojego młodego wieku jest brutalnie wprowadzany w świat dorosłych i musi sobie z tym poradzić. Le Guin niesamowicie opisywała wszystkie procesy i rozterki moralne młodego Geda, jego dojrzewanie, zmianę charakteru i osobowości. Mercedes Lackey i Larry Dixon napisali trylogię o sowim magu, który, podobnie jak Ged, musi odkryć w sobie swoje przeznaczenie, ale i trochę mu pomóc, tak by jego postać zapisała się na kartach historii jako ta legendarna. Dlaczego Dariana porównuję do Geda? Bo są niezwykle podobni, przy czym ten pierwszy o wiele mniej dojrzały i o wiele bardziej płaczliwy.  Darian stracił rodziców. Myśliwi poszli na polowanie do lasu, jednak w skutek gwałtownej burzy magicznej nigdy nie wrócili. Od tamtej pory młody chłopak zostaje przydzielony do miejscowe maga Justyna na nauki, tak by kiedyś mógł go zastąpić i służyć pomocą reszcie mieszkańców. Sam zainteresowany nie ma nic do gadania, jego zdanie się nie liczy i mimo że ma sporo racji, jak to zwykle bywa w takich historiach dorośli są mądrzejsi i bardziej doświadczeni. Wszystko zmienia się pewnego dnia, gdy na wioskę Dariana napada zorganizowana grupa lub armia.  No właśnie - pierwszy błąd autorów  - o tych wojownikach nie wiemy praktycznie nic. Nie wiemy skąd są, kim są, dlaczego napadli na wioskę, czego chcą. Żadnej informacji prócz tych, jak wyglądały ich zbroje, i kto im przewodził. Cały napad na wioskę jest potraktowany po macoszemu i na pierwszy rzut oka widać, że Lackey i Dixon nie przywiązali do tego wydarzenia szczególnie dużej uwagi, a szkoda, bo właśnie w takich momentach autorzy powinni dawać jak najwięcej informacji o nowo wprowadzanych postaciach do opowieści.  Kto jest postacią pierwszoplanową? Oczywiście Darian, który jako trzynastoletni chłopak pomaga magowi, choć wcale tego nie chce. Ludzie uważają, że jest niewdzięczny i zarozumiały. To własnie jego psychice i myślom przyglądamy się praktycznie bezustannie. Autorzy, podobnie jak Le Guin, postanowili opisać wszystko co przeżywa chłopak i co czuje. W skutek czego mamy kilkustronicowe rozważania nad myślami i emocjami czeladnika, co amatorów fantasy może usatysfakcjonować, ale początkujących fanów doprowadzić do szewskiej pasji. Na szczęście wszystko zmienia się po kilkudziesięciu stronach. Lot sowy jest podręcznikowym przykładem książki, która ma za zadanie wprowadzić nas w całą historię i jej świata. Stąd fabularna jakość całej książki trochę kuleje, co spowoduje kilka innych komplikacji.  Akcja i jej tempo jest niemal niezauważalne. Owszem, mamy malownicze opisy krajobrazów, poszczególnych elementów domów, zbroi, postaci czy zwierząt i jest niewątpliwie zaleta Lotu sowy - magicznie wprowadza nas w całą otoczkę książki jednak dla starych wyjadaczy gatunku będzie to po prostu nudne. Sama opowieść jest do bólu przewidywalna i nawet niezbyt bystry czytelnik w mig zorientuje się, że coś jest nie tak i będzie miał wrażenie, że gdzieś to już czytał. Fabuła i jej rozkład jest typowo filmowa, z mocnym punktem kulminacyjnym, który naprawdę daje dobre rokowania na przyszłe tomy - można mieć nadzieję, że w pozostałych dwóch tomach wszystko w końcu się rozkręci.  O ile postać Dariana i jego życie jest opisane naprawdę przystępnie i lekko, tak reszta postaci to, niestety nic nie znaczący bohaterowie, których w pewnym momencie przestajemy rozróżniać. Uwierzcie mi, aspekt relacji międzyludzkich czy też i innych, pewna hierarchiczność herosów są kompletnie pominięte i to właśnie najsłabsze elementy Lotu sowy. Już o ile infantylność i dziecinność Dariana potrafi wkurzyć tak totalna bezpłciowość niektórych Sokolich Braci potrafi wprowadzić nas w grobowy nastrój, urozmaicony zgrzytaniem zębów. Nie można mieć tego za złe tym, którzy nie odgrywają ważnych ról w całej historii, jednak postępowanie i charakter co poniektórych potrafi boleć. Dosłownie.  Powyższe słowa były napisane przez fana literatury fantastycznej, który ma już naprawdę sporo cięższych i lżejszych tytułów za sobą. Mój subiektywizm jest uzasadniony i powinien być w pełni akceptowalny, jednak postanowiłem w kilku słowach powiedzieć Wam czy amatorzy i początkujący mogą z czystą przyjemnością czytać Lot sowy. Książka amerykańskich autorów jest bardzo dobra i niezwykle mocno godna polecenia dla młodszych czytelników, może w wieku głównego bohatera. Odkryją oni baśniowy świat, mimo swojej brutalności psychicznie daje motywacyjnego kopa do działania i pracowania nad samym sobą. Każdy młody facet chciał walczyć z potworami, polować, zakładać pułapki, spotkać magiczne stwory i zwierzęta. Lot sowy wszystko to oferuje i zachęca do czerpania całymi garściami - oczywistym jest podobieństwo do książek Le Guin jednak taki schemat jest ukierunkowany do konkretnego czytelnika jakim jest nasza młodzież, która jeszcze nie wiem jaki gatunek jest tym ulubionym. Lot sowy daje niezwykła frajdę z czytania i odkrywania razem z bohaterem swojej osobowości i charakteru, udekorowanej magicznym, wręcz baśniowym światem.  Jeśli macie w rodzinie młodego kuzyna, który lubi czytać książki, który jeszcze nie poznał twórczości Le Guin - dajcie mu w ręce Lot sowy, przepadnie na kilka dnia i będzie chciał o wiele więcej. Satysfakcjonujące jest to, że wśród ciężkich i wymagających lektur, które nie są dla wszystkich i nie wszyscy je zrozumieją, nadal pisze się tego typu powieści jak recenzowana przeze mnie książka. Oczywiście, dla starszych czytelników i tych bardziej doświadczonych Lot sowy może okazać się niewypałem i być po prostu nudnym czytadłem, które pełno jest błędów. Gdyby nie ukierunkowanie odbiorcy i pisanie właśnie dla niego, moja ocena byłaby o wiele niższa, bo książka nie jest idealna. Lot sowy nie jest dobrym przykładem klasycznego fantasy i entuzjaści tego typu opowieści nie znajdą w nim nic interesującego.   Młody czytelniku.. Sięgnij po Lot sowy! Znajdziesz tu magiczny świat, pełen baśniowych stworów; bohatera, który mimo przeciwności losu decyduje się wziąć w ręce stery swojego losu; historię, która zainspiruje Cię do zmian, o które sam siebie dotąd nie podejrzewałeś. Polecam!Pamiętacie może moje dwie recenzje książek Ursuli K. Le Guin o pewnym młodym czarodzieju Gedzie, który poszukuje własnego ja i odkrywa w sobie pokłady magii, które pozwalają mu na niebywałe czyny? Wiecie dlaczego akurat te książki okazały się prawdziwymi bestsellerami, a miliony młodych ludzi na całym świecie pożerało je w całości? Mówiły o dojrzewaniu, o psychologicznym aspekcie małego chłopaka, który musi stawić czoła przeciwnościom losu, który mimo swojego młodego wieku jest brutalnie wprowadzany w świat dorosłych i musi sobie z tym poradzić. Le Guin niesamowicie opisywała wszystkie procesy i rozterki moralne młodego Geda, jego dojrzewanie, zmianę charakteru i osobowości. Mercedes Lackey i Larry Dixon napisali trylogię o sowim magu, który, podobnie jak Ged, musi odkryć w sobie swoje przeznaczenie, ale i trochę mu pomóc, tak by jego postać zapisała się na kartach historii jako ta legendarna. Dlaczego Dariana porównuję do Geda? Bo są niezwykle podobni, przy czym ten pierwszy o wiele mniej dojrzały i o wiele bardziej płaczliwy.